"Kwartalnik Historii Nauki i Techniki" R. 26:1981 z. 2 s. 247-278 |
Wilhelmina Iwanowska |
MÓJ ŻYCIORYS NAUKOWY
Rodzina, szkoła, studia
Urodziłam się w Wilnie 2 września 1905 roku jako druga córka (de facto
trzecia, jeśli liczyć pierwszą, zmarłą w niemowlęctwie) Jana
i Konstancji z Wasilewskich. Rodzice oboje pochodzili ze zubożałej
szlachty kresowej, aktualnie zaś należeli do środowiska
rzemieślniczego. Z opowiadań Matki utrwaliła się w mojej wyobraźni
postać Jej Ojca, Karola, który jako siedmioletni chłopiec uszedł
z życiem - jedyny z całej wymordowanej przez kozaków rodziny; musiały
to być lata 1830-te. Sam z kolei, będąc leśnikiem w lasach Ponarskich,
ukrywał tam powstańców 1863 roku. O dawnych dziejach rodu Iwanowskich
dowiedziałam się coś niecoś od Ciotki Ojca, która przechowywała trochę
starych dokumentów i pieczątkę z herbem Rogala; Ojciec był z przekonań
socjalistą i nie dbał o takie sprawy. Z zawodu był mechanikiem,
pracował w różnych fabrykach, ostatnio na kolei. Gdy byłam małym
dzieckiem, uległ wypadkowi przy pracy, który spowodował częściowy
bezwład palców jednej ręki i przerwę w pracy na kilka lat. Wówczas
Matka moja przejęła utrzymanie rodziny, zarabiając szyciem; po kilku
latach prowadziła sporą pracownię, zatrudniając do 10 pracownic. Do
tego zawodu powracała później parokrotnie w trudnych sytuacjach
wojennych i powojennych.
Naukę szkolną rozpoczęłam w klasie wstępnej rosyjskiego gimnazjum
w Wilnie w r. 1914, przygotowana do egzaminu wstępnego przez starszą
siostrę. Polskich szkół nie było na tych terenach zaboru rosyjskiego.
Po wybuchu wojny spędziłam rok 1915/16 w głębi Rosji, w miasteczku
Kineszma nad Wołgą, następnie dwa lata - na Białorusi w Bobrujsku,
kontynuując naukę w miejscowych szkołach średnich - wciąż jeszcze
rosyjskich. Tam zastał nas wybuch rewolucji rosyjskiej, przybycie
i rozbrojenie polskiego korpusu gen. Dowbór-Muśnickiego, przeniesienie
z Rygi polskiego gimnazjum p. Jastrzębskiej. Po krótkiej nauce w tej
szkole wróciliśmy do Wilna w sierpniu 1918 r. W tym wygłodzonym mieście
stacjonowały jeszcze oddziały wojsk niemieckich, ale już wrzała praca
organizacyjna wśród społeczeństwa polskiego. Działały sprawnie szkoły
polskie. Ja trafiłam do prywatnego gimnazjum p. Walerii Czarnockiej;
pod koniec roku zastałyśmy pewnego dnia dostojną przełożoną i niektóre
panie nauczycielki w habitach Zgromadzenia Sióstr Nazaretanek. Tę
szkołę ukończyłam ze świadectwem dojrzałości w r. 1923. Szkoła dała mi
dobre wykształcenie humanistyczne dzięki znakomitej obsadzie
nauczycielskiej, wśród której było kilku profesorów wskrzeszonego
w 1919 r. Uniwersytetu Stefana Batorego. Szczególnie wiele zawdzięczam
ks. prof. Leonowi Puciacie, wspaniałemu humaniście, który prowadził
w naszej klasie szereg przedmiotów: obok religii i łaciny, w której
specjalnie kształcił grupę uczennic na dodatkowych lekcjach, wykładał
filozofię i historię sztuki. W zupełnym natomiast zaniedbaniu były
wówczas w tej szkole przedmioty matematyczno-fizyczne. I ja, na
przekór, postanowiłam pójść na studia matematyczne. Decyzja przyszła
nagle i nieodwołalnie na zasadzie jakiegoś wewnętrznego nakazu
i powrotu do dawnych zamiłowań. Wybrałyśmy wraz z jedną z koleżanek,
Hanką Gierżodówną, matematykę z myślą o zawodzie nauczycielskim
i z cichym (u mnie) marzeniem o studiowaniu równoczesnym astronomii dla
własnej przyjemności.
Byłyśmy do studiów zupełnie nieprzygotowane i chociaż zaliczyłyśmy
konieczne ćwiczenia i kolokwia, postanowiłyśmy repetować pierwszy rok,
aby zyskać czas na uzupełnienie luk w matematyce i fizyce szkolnej.
Dalej już poszło nam dobrze i w r. 1929 uzyskałam stopień magistra
filozofii w zakresie matematyki. Pracę magisterską typu referatowego
wykonałam a prof. Juliusza Rudnickiego (temat: Odwzorowanie podobne) z dziedziny teorii funkcji analitycznych.
Z okresu moich studiów na wydziale matematyczno-przyrodniczym
Uniwersytetu Stefana Batorego pozostał mi w pamięci niepowtarzalny
klimat tamtych czasów i tamtego środowiska. Składały się nań dwa
zasadnicze elementy: dostojeństwo uczelni Batorowej z jej
kilkusetletnią tradycją (rok założenia: 1578/9), opromienioną
nazwiskami Skargi, Sarbiewskiego, Poczobuta, Śniadeckich, Mickiewicza,
Słowackiego, Lelewela, Filomatów i Filaretów - i entuzjazm, panujący
wśród ówczesnych profesorów, młodzieży i całego miasta, któremu było
dane po latach niewoli i ucisku te tradycje wskrzeszać i tworzyć nową
historię uczelni. Na tej płaszczyźnie kadra profesorska, w większości
przybyła z innych miast polskich, głównie z Warszawy, nawiązała łatwo
kontakt z miejscowym społeczeństwem i młodzieżą, przybywającą zresztą
z różnych stron świata różnymi drogami, na jakie ją zagnała wojna,
trwająca dla Wileńszczyzny aż do roku 1921.
Dzięki takiej postawie kadry profesorów i ich wychowanków uczelnia
szybko się rozwijała. W naukach ścisłych ośrodek wileński był w latach
trzydziestych widoczny na zjazdach naukowych krajowych
i międzynarodowych, że wspomnimy nazwiska profesorów: matematyki -
Juliusza Rudnickiego, Antoniego Zygmunda; astronomii - Władysława
Dziewulskiego, Kazimierza Jantzena; fizyki - Wacława Dziewulskiego,
Józefa Patkowskiego, Jana Weyssenhoffa, Szczepana Szczeniowskiego;
chemii - Mariana Hłaski, Kazimierza Sławińskiego. Edwarda Bekiera.
Wychowankami ich byli docenci, habilitowani w okresie dwudziestolecia:
Józef Marcinkiewicz [wybitnie uzdolniony matematyk, zginął w Katyniu],
Henryk Niewodniczański, Osman Achmatowicz, Antoni Basiński, Witold
Zacharewicz, Wilhelmina Iwanowska.
Jak już powiedziałam, studiowałam matematykę, nie opuszczając żadnych
zajęć z astronomii. Mieliśmy też pełny program wykładów, ćwiczeń
i egzaminów z fizyki doświadczalnej i teoretycznej. Faktyczny wybór
pomiędzy tymi trzema kierunkami następował dopiero na czwartym roku;
dotyczył głównie seminariów i pracy magisterskiej.
Obserwatorium Wileńskie
Gdy byłam na trzecim roku studiów, zdarzyło się coś, co zadecydowało o
całym moim dalszym życiu. Pewnego dnia, po ćwiczeniach z astronomii,
prof. Władysław Dziewulski zatrzymał mnie i powiedział mniej więcej
tak: "Wiem, że pani nie będzie astronomem" (byłam studentką matematyki)
"ale zwalnia się a mnie asystentura po p. Karolinie Iwaszkiewiczównie,
która odchodzi ze względu na stan swego zdrowia; jeżeli to pani
odpowiada, proponuję pani objęcie tej asystentury wspólnie z dwoma
kolegami - Jerzym Jacyną i Włodzimierzem Zonnem". Ci dwaj koledzy, o
rok młodsi ode mnie, byli od początku zdeklarowani jako astronomowie.
Zgodziłam się bez wahania, a co przeżywałam, trudno opisać: był to
najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Od 1 stycznia 1927 roku zaczęliśmy
we trójkę pracę w Obserwatorium na jednym etacie młodszego asystenta.
Nie była to moja pierwsza praca zarobkowa. Faktycznie, od piątej klasy
gimnazjalnej zarabiałam na swoje utrzymanie korepetycjami z łaciny,
później również z matematyki. Nie zmieniłam kierunku studiów, uzyskując
magisterium z matematyki, chociaż wcześniej, w r. 1928, wyszła drukiem
moja pierwsza praca z astronomii O wyznaczaniu ruchu Słońca metodą Bravais,
opublikowana w języku angielskim w "Biuletynie Obserwatorium
Astronomicznego w Wilnie", wydawanym przez prof. Władysława
Dziewulskiego i rozsyłanym na zasadzie wymiany wydawnictw do paruset
obserwatoriów na świecie.
Czas powiedzieć słów parę o Obserwatorium Wileńskim. Jak wiadomo, dawny
Uniwersytet Wileński szczycił się wysokim poziomem nauk astronomicznych
i sławnym, najstarszym w Polsce Obserwatorium Astronomicznym, założonym
w r. 1753 i rozbudowanym dzięki fundacji księżnej Elżbiety z Ogińskich
Puzyniny, co upamiętnił Adam Mickiewicz w ósmej księdze Panu Tadeusza, mówiąc przez usta Podkomorzego:
I ja astronomii słuchałem dwa lata
w Wilnie, gdzie Puzynina, mądra i bogata
Pani, oddała dochód z wioski dwiestu chłopów
na zakupienie różnych szkieł i teleskopów.
Ksiądz Poczobut, człek sławny, był obserwatorem
I całej Akademii naonczas rektorem
[...] Znam się też z Śniadeckim,
Który jest mądrym bardzo człekiem, chociaż świeckim.
Marcin Odlanicki Poczobut (1728-1810) był trzecim po ks. Żebrowskim
i ks. Nakcyanowiczu dyrektorem dawnego Obserwatorium Wileńskiego,
położył jednak tak wielkie zasługi dla jego rozwoju, że słusznie nazywa
się to obserwatorium jego imieniem. Poczobut spędził kilka lat za
granicą na studiach matematyki i astronomii, odwiedzał również
najsławniejsze wtedy obserwatoria w Greenwich (Anglia) i w Paryżu,
zapoznając się z ówczesnymi instrumentami i metodami pracy
obserwacyjnej. Nawiązywał wówczas trwałe kontakty naukowe z tymi
ośrodkami. Po powrocie do kraju wyposażył i zorganizował Obserwatorium
Wileńskie według najlepszych wzorów. Sam prowadził obserwacje przez 34
lata swego życia, mimo absorbujących obowiązków rektora uczelni i jej
reformatora z ramienia Komisji Edukacji Narodowej. Na długiej serii
obserwacji położeń planety Merkurego, wykonanych i opublikowanych przez
Poczobuta, Lalande oparł swoją teorię ruchu tej planety. Za swe
osiągnięcia naukowe Poczobut otrzymał od króla Stanisława Augusta, obok
najwyższych odznaczeń, tytuł astronoma królewskiego. Królewskie
Towarzystwo w Londynie powołało go na swego członka, Akademia Paryska -
na swego korespondenta.
Następcą Poczobuta na stanowisku dyrektora Obserwatorium, a w pewnym
okresie - także rektora Uniwersytetu, był Jan Śniadecki, który, jak
wiadomo, również położył wielkie zasługi w działalności naukowej,
dydaktycznej i organizacyjnej na obu stanowiskach. Po zamknięciu
Uniwersytetu Wileńskiego w r. 1832 Obserwatorium działało jeszcze przez
pewien czas, początkowo pod kierunkiem polskich astronomów - Piotra
Sławińskiego i Michała Hłuszniewicza, następnie - rosyjskich,
przybyłych z Pułkowa; po pożarze w r. 1876 zostało zamknięte, a mienie
jego przewieziono do Pułkowa.
W chwili wskrzeszenia Uniwersytetu Wileńskiego w r. 1919 (dekretem
Wodza Naczelnego Józefa Piłsudskiego z dnia 28 sierpnia) dawne
Obserwatorium Wileńskie, położone w środku miasta w kompleksie budynków
uniwersyteckich, nie nadawało się do podjęcia nowoczesnych obserwacji.
Toteż prof. Władysław Dziewulski, który jako jeden z pierwszych przybył
do Wilna wraz ze swym bratem Wacławem, fizykiem, aby podjąć trud
organizowania od nowa wskrzeszonego Uniwersytetu, rozpoczął od razu
starania o budowę nowego Obserwatorium poza miastem. Wybrał parcelę na
krańcach Wilna pod lasem Zakretowym, na wysokim brzegu Wilii i tam
stopniowo wznosił budynki nowego Obserwatorium i ustawiał w nich
lunety, z wielkim wysiłkiem i wytrwałością zdobywając na te cele środki
materialne. Okazał się godnym następcą Poczobuta (częściej porównywano
braci Dziewulskich do braci Śniadeckich): pod koniec dwudziestolecia
międzywojennego nowe Obserwatorium Wileńskie, acz skromne w skali
światowej, było najlepiej wyposażonym i najnowocześniej ukierunkowanym
obserwatorium w Polsce.
W tym to Obserwatorium zaczęłam pracę w r. 1927. Zastałam tam, oprócz
szefa, prof. Władysława Dziewulskiego, prof. Kazimierza Jantzena
(również rodem z Warszawy), którego znałam z atrakcyjnych wykładów
geometrii analitycznej i astronomii sferycznej; adiunkta - dra
Stanisława Szeligowskiego (przybyłego z Krakowa) i starszego asystenta
- Mieczysława Kowalczewskiego, fenomenalnego erudytę z Warszawy. Nasza
trójka studencka stanowiła miejscowy narybek. Z czasem dołączył do
grona pracowników młody fizyk - mgr Wiktor Ehrenfeucht (z Warszawy).
Z tym zespołem rozpoczął prof. Dziewulski seminarium z bieżących
zagadnień astronomii, głównie astrofizyki, nowej wówczas gałęzi
astronomii. Duże teleskopy (o średnicach 1,5 i 2,5 m), zainstalowane na
Mt. Wilson w Kaliforni (USA) w latach 1910-1916, owocowały wówczas
w odkrywczych pracach, publikowanych głównie w "Astrophysical Journal",
ukazując przedziwny świat galaktyk. Te same teleskopy, wyposażone
w spektrografy, pozwalały zanurzać się niejako w głąb gwiazd, określać
ich temperatury, gęstości, skład chemiczny. Potrzeba interpretacji
wyników obserwacyjnych zrodziła astrofizykę teoretyczną w analogii do
fizyki teoretycznej. Powstawała wówczas teoria budowy wewnętrznej
gwiazd jako gorących kul gazowych, pozostających w równowadze, i teoria
atmosfer gwiezdnych - obserwowalnych warstw gwiazd. Młodzi pracownicy
Obserwatorium zabrali się do wspólnego studiowania świeżo wydanej
monografii Eddingtona o budowie wewnętrznej gwiazd, później na ich
prośbę prof. Szczepan Szczeniowski prowadził - po raz pierwszy w Polsce
- wykład astrofizyki teoretycznej. Wreszcie, w maju 1939 r. odbyła się
w Wilnie ogólnopolska konferencja astrofizyczna, która była udanym
zjazdem naukowym i miłym spotkaniem koleżeńskim, dla wielu uczestników
ostatnim: na horyzoncie gromadziły się już chmury nadciągającej II
Wojny Światowej.
Jeśli chodzi o prace badawcze, prowadzone w Obserwatorium Wileńskim pod
kierunkiem prof. Dziewulskiego, dotyczyły one trzech dziedzin:
mechaniki nieba, dominującej w astronomii od czasów Kopernika, Keplera
i Newtona poprzez cały wiek XVIII i XIX. Przedmiotem badań tej
dziedziny astronomii był ruch ciał układu planetarnego w polu
grawitacyjnym Słońca i planet. Prof. Dziewulski zajmował się badaniem
ruchu małych planet (planetoid), szczególnie tych, które wykraczały
poza orbity Marsa i Jowisza i były narażone na silne perturbacje ze
strony tych i innych planet. Drugą dziedziną zainteresowań prof.
Dziewulskiego była astronomia gwiazdowa - statystyczne badania ruchów
gwiazd w przestrzeni, zapoczątkowane na przełomie XIX i XX wieku,
dzięki podjęciu przez duże obserwatoria masowych pomiarów składowych
prędkości gwiazd: składowej radialnej - z widm gwiazd na zasadzie
efektu Dopplera i składowej transwersalnej - z pomiaru przesunięć
gwiazd na sferze niebieskiej i wyznaczenia ich odległości. Z tych
danych, publikowanych w postaci katalogów, można wyznaczyć ruch Słońca
względem środka mas wybranej grupy gwiazd i rozkład statystyczny
prędkości poszczególnych gwiazd względem ich środka mas, przy czym
stosowano Maxwellowską, lub ogólniej - elipsoidalną funkcję rozkładu.
Te dwa zadania rozwiązywano dla gwiazd różnych typów w miarę rosnącego
materiału katalogowego. Prof. Dziewulski podał własną metodę
matematyczną wyznaczania parametrów elipsoidy prędkości. Do tej
dziedziny badań zostałam wprowadzona zaraz po rozpoczęciu pracy
w Obserwatorium. Wyznaczyłam ruch Słońca względem grup gwiazd o różnych
cechach fizycznych i kinetycznych. Ponieważ w rozkładzie prędkości
niektórych grup gwiazd widoczna była asymetria, w następnej pracy, już
samodzielnej, spróbowałam przedstawić rozkład prędkości gwiazd
w postaci sumy dwóch funkcji elipsoidalnych. Jeżeli w pracach
badawczych działa przeznaczenie, muszę powiedzieć, że to pierwsze prace
powróciły jak echo w znacznie później podjętych przeze mnie badaniach
ruchów gwiazd różnych populacji.
Trzecią dziedziną badań - uprawianych w Obserwatorium Wileńskim - była
fotometria fotograficzna gwiazd zmiennych, głównie cefeid. Były to
prace obserwacyjne, wykonywane przy pomocy kamery Zeissa o średnicy 15
cm, umocowanej na refraktorze tejże średnicy. Pochodzenie tej podwójnej
lunety sięgało lat sprzed I Wojny Światowej: prof. Dziewulski, wówczas
adiunkt Obserwatorium Krakowskiego, zamówił je w firmie Zeissa w Jenie
z zasiłku otrzymanego z Kasy im. Mianowskiego. Kamerę otrzymał w r.
1914, astrograf z montażem - już w Wilnie po wojnie. Było to narzędzie
niewielkie, ale bardzo dobre zarówno pod względem optycznym, jak
mechanicznym. Za pomocą kamery robiło się w każdą pogodną noc zdjęcia
okolic nieba, zawierających wybrane gwiazdy zmienne, aby z zaczernień
obrazów gwiazd wyznaczać każdorazowo jasność gwiazdy zmiennej
w stosunku do wybranych gwiazd stałych. Po zebraniu materiału rzędu 100
klisz analizowano przebieg zmienności badanej gwiazdy z czasem,
wyznaczano okres zmienności, jeżeli zmiany były periodyczne,
porównywano te wyniki z wcześniejszymi obserwacjami innych autorów. Do
tych prac obserwacyjnych zostałam wprowadzona w r. 1930 ku wielkiemu
swemu zadowoleniu. Obserwacje lubiłam zawsze, dawały one bowiem
bezpośredni kontakt z tą największą Przyrodą, jaką jest Wszechświat -
najbardziej naturalne środowisko człowieka. Do lunet i teleskopów
odnosiłam się jak do żywych, przyjaznych istot. Jako temat pracy, która
została zakwalifikowana jako praca doktorska w r. 1933, otrzymałam
fotometrię fotograficzną gwiazdy zmiennej, cefeidy RX Aurigae. Egzamin
doktorski wobec trzech profesorów zdawałam z dużym wrzodem w gardle
i wysoką temperaturą - nie wypadało przecież zmieniać ustalonego
terminu. Na pytania egzaminatorów odpowiadałam dość przytomnie, a wrzód
szczęśliwie pękł następnej nocy.
Promocje doktorskie odbywały się pojedynczo i bardzo uroczyście w auli
kolumnowej USB, niejako w obecności postaci Założyciela i Wskrzesiciela
Uniwersytetu, patrzących z dużych portretów w głębi sali. Stylowe meble
dla grona promującego, odzianego w togi zdobione według projektu prof.
Ferdynanda Ruszczyca, organizatora i dziekana Wydziału Sztuk Pięknych,
harmonizowały z architekturą sali. Moja promocja była uświetniona
dodatkoym elementem dekoracyjnym, a mianowicie wspaniałym dywanem,
przysłanym na tę okazję z akademickiego kościoła św. Anny przez jego
kuratora, a mego nieocenionego Nauczyciela z lat szkolnych ks. prof.
Leona Puciatę.
Po doktoracie podjęłam obszerny program obserwacyjny - dwubarwną
fotometrię serii dziesięciu cefeid o różnych okresach, w celu
wyznaczenia przebiegu zmian ich temperatur i jasności, a stąd - zmian
ich rozmiarów. Miał to być obserwacyjny test teorii pulsacji tych
gwiazd. Wymagał on zebrania obszernego materiału zdjęć - ok. 100 klisz
w każdej barwie dla każdej gwiazdy, co czyniło w sumie ok. 2000 klisz.
Ponadto należało wyznaczyć dla każdej z dziesięciu okolic nieba
poczerwienienie wywołane przez pył międzygwiezdny, aby poprawić barwy
cefeid na ten efekt. Do tego programu włączył się z czasem prof.
Dziewulski wraz z dwiema współpracownicami w osobach mgr Anieli
Dziewulskiej, córki Profesora, i mgr Marii Mackiewiczówny. Wojna
zastała nas w chwili, gdy cały materiał obserwacyjny był zebrany
i częściowo sfotometrowany. Opracowanie kontynuowaliśmy w latach wojny,
a wyniki zostały opublikowane w r. 1946 w pierwszym numerze "Biuletynu
Obserwatorium Astronomicznego UMK w Toruniu". Test wypadł pozytywnie:
wyznaczone z naszych obserwacji zmiany rozmiarów cefeid zgadzały się
w granicach błędów co do fazy i amplitudy ze zmianami wyprowadzonymi
drogą całkowania krzywych prędkości radialnych tych samych gwiazd.
Wyjazd do Szwecji
Cofnijmy się jednak w lata trzydzieste. Bujny rozwój astrofizyki
opierał się wówczas - i opiera się jeszcze dziś - na badaniach
spektroskopowych obiektów niebieskich. Wymaga to posiadania większego
teleskopu ze spektrografem, a przynajmniej - kamery pryzmatycznej,
czego w Polsce wówczas nie było. Fotometria wielobarwna, o której wyżej
wspomniałam, była namiastką spektroskopii, wymagającą znacznie
skromniejszych urządzeń: niedużej lunety i filtrów barwnych, które
zostały zakupione zagranicą. Marzyliśmy jednak o prawdziwej
spektroskopii i chociaż nie widzieliśmy realnych perspektyw uzyskania
potrzebnych do tego instrumentów, wiedzieliśmy, że trzeba zacząć od
przygotowania ludzi do prac w tej dziedzinie. Po naradzie z profesorami
fizyki prof. Dziewulski zaczął starania o wysłanie mnie zagranicę na
specjalizację w dziedzinie spektroskopii gwiazd. Wybór padł na Szwecję,
gdzie od dawna były uprawiane prace spektroskopowe z pomocą kamery
pryzmatycznej, a od kilku lat zainstalowane duże jak na owe czasy
i nowoczesne teleskopy, w szczególności reflektor o średnicy 1 m ze
spektrografami. Było to nowe Obserwatorium Sztokholmskie, zbudowane
w Saltsjöbaden i kierowane przez młodego jeszcze, a już sławnego prof.
Bertila Lindblada. Prof. Dziewulski wystarał się o roczne stypendium
z Funduszu Kultury Narodowej na ten wyjazd i jesienią 1934 r. udałam
się do Szwecji najbliższą drogą morską - przez Rygę. Był to mój
pierwszy wyjazd zagranicę, jeśli nie liczyć miesięcznego pobytu
turystycznego we Francji w r. 1933. Pamiętam z niezwykłą ostrością
podróż do Szwecji oraz pierwsze moje kroki i wrażenia w tym kraju.
Trafiłam bardzo szczęśliwie, jeśli chodzi o ośrodek naukowy. Ambitne
plany zespołowej pracy badawczej, realizowane z konsekwencją, szły
w kilku kierunkach. Profesor Lindblad kierował całością, biorąc udział
w pracach spektroskopowych i prowadząc prace teoretyczne w dziedzinie
dynamiki galaktyk, ich rotacji i struktury spiralnej. W spektroskopii
był realizowany obszerny program dwuparametrowej klasyfikacji widmowej
gwiazd, opartej o fotometrię widm małej dyspersji, uzyskiwanych dla
wybranych okolic nieba za pomocą kamery pryzmatycznej (astrograf Zeissa
o średnicy 40 cm z pryzmatem obiektywowym). Chodziło o wypracowanie
metod wyznaczania typu widmowego i jasności absolutnej gwiazd, a stąd -
ich odległości z pomocą fotometrii widm małej dyspersji, sięgając do
możliwie słabych, a więc dalekich gwiazd. Celem tych prac było badanie
rozmieszczenia przestrzennego gwiazd różnych typów i materii
międzygwiazdowej, a więc badanie struktury naszej Galaktyki w możliwie
dalekim zasięgu. Badania widm małej dyspersji były testowane analizą
widm dużej i średniej dyspersji, uzyskiwanymi "dużym" (1 m) teleskopem
ze spektrografami. W tym programie otrzymałam zadanie poszukiwania
kryteriów typu widmowego i jasności absolutnej dla gwiazd - żółtych
nadolbrzymów, zwanych wówczas pseudo-cefeidami. Materiał obserwacyjny
do tej pracy uzyskiwałam zarówno za pomocą kamery pryzmatycznej, jak
i dużego teleskopu ze spektrografami. Z tematu byłam zadowolona,
cefeidy były mi już bliskie, byłam włączona do dużego i sensownego
planu badań, a pracując na dwóch typowych urządzeniach
spektrograficznych, miałam możność praktycznego zapoznania się
z metodami ówczesnej spektroskopii. Bezpośrednim moim opiekunem był Dr
Yngve Öhman, docent, który świeżo wrócił z dłuższego pobytu
w największych obserwatoriach amerykańskich i chętnie dzielił się swoją
wiedzą i wrażeniami. Personel Obserwatorium w Saltsjöbaden był
stosunkowo nieliczny, jak na rangę światową ośrodka i jego wyposażenie
instrumentalne, dzięki czemu miałam łatwy dostęp do teleskopów.
Pracowało mi się dobrze w tym ośrodku ludzi mądrych i życzliwych i - co
dla mnie nie było bez znaczenia - wśród wspaniałej przyrody
skandynawskiej, która w okolicach Sztokholmu składa się z wody, granitu
i lasów. Obserwatorium zajmuje grzbiet skalistego wzgórza, porośniętego
wysokopiennymi sosnami, wznoszącego się na około 100 m npm na wyspie,
czy też półwyspie, co trudno ustalić w pasie skerów skandynawskich.
Główny budynek Obserwatorium, do którego wstępowało się po kilku
kondygnacjach schodów, przypominał świątynię grecką z portykiem
wspartym na potężnych kolumnach doryckich, wyciosanych z miejscowego
"marmuru" - różowego granitu szwedzkiego. Teleskopy, na których
pracowałam, znajdowały się w osobnych budynkach - kopułach na grzbiecie
wzgórza; nieco niżej, na zboczach, lokowały się domy mieszkalne
astronomów, wszystko - w zieleni sosen i mchów rosnących wśród głazów.
Była to też idealna kraina do niedzielnych wędrówek pieszo latem i na
nartach w zimie, do których od lat byłam przyzwyczajona na
Wileńszczyźnie; na jednej z takich wędrówek spotkałam się "nos w nos"
z wielkim łosiem - tylko 5 km od Obserwatorium. W kwietniu wyjechałam
na tydzień na północ w góry z nartami w okolice Åre: wźdrujšc przez
białe połacie gór skandynawskich z grupš kilku osób i dwoma psami ze
schroniska, nasłuchałam siź ciszy, która aż dzwoni w uszach, ale też
raz trafiłam w białą kipiel burzy śnieżnej.
Szwecja, w przeszłości kraj ubogi, osiągnęła w dwudziestoleciu
międzywojennym szczyt dobrobytu tak powszechnego, że można ją było
nazwać krajem socjalistycznym, pomimo ustroju kapitalistycznego,
a nawet monarchicznego. A że jeszcze nie była tym dobrobytem
zdeprawowana, wydawała się dla przybysza z "kontynentu" rajem na ziemi,
tak doskonałym, że aż nużącym na dłuższą metę: po kilku miesiącach
pobytu zaczynało się tęsknić do swego kraju z jego niedostatkiem,
problemami i brakiem porządku. Pamiętam, jak na jakimś spotkaniu, chyba
w ambasadzie polskiej, w grupie osób różnych narodowości wymienialiśmy
swoje spostrzeżenia na temat "inności" Szwedów i jak pewien Francuz,
malarz, tak to skomentował: parce qu'ils n'ont pas souffert.
W istocie, Szwecja, która uniknęła pierwszej, a następnie także drugiej
Wojny Światowej, osiągnęła dzięki temu wysoki poziom dobrobytu i ładu
społecznego, pozostała jednak uboższa w skali doświadczeń i przeżyć
całego narodu i poszczególnych jednostek. Nie przeszkodziło mi to
jednak znaleźć tam wielu prawdziwych przyjaciół i doznać wiele pomocy,
zwłaszcza ze strony prof. Lindblada i jego rodziny. Powracałam do
Obserwatorium Sztokholmskiego jeszcze kilkakrotnie: w r. 1938 - na
kongres Międzynarodowej Unii Astronomicznej; po wojnie zaś - w latach
1947 i 1956 na badania i obserwacje, wreszcie w r. 1964 - na zjazd
naukowy.
Z końcem roku akademickiego 1934/35 ukończyłam swoją pracę - znalazłam
pewne kryteria widmowe dla pseudo-cefeid, praca została opublikowana
w r. 1936 w "Stockholms Observatorium Annaler". Wcześniej wyszła
drukiem w "Arkiv för Astronomi, Kungl. Svenska Vetenskapsakademien"
niewielka praca wspólna z drem Öhmanem pt. A Note on the Continuous Hydrogen Absorption in cF Stars,
która sprawiła mi szczególną satysfakcję, znalazłam bowiem, niejako
nadprogramowo, najcenniejsze kryterium jasności absolutnej
pseudo-cefeid w postaci silniejszej dla tych gwiazd absorpcji ciągłej
wodoru na granicy serii Balmera. Dr Öhman odstąpił mi na czas ferii
Bożego Narodzenia spektrograf kwarcowy, na którym pracował, choć do
mego projektu zbadania skoku Balmera odnosił się sceptycznie. Tym
większa była moja radość, gdy po wywołaniu klisz zobaczyłam oczekiwany
pozytywny efekt.
Wykonałam też serię zdjęć pseudo-cefeid w dużej i średniej dyspersji,
aby opracować je po powrocie do kraju i uzyskać potwierdzenie
i wyjaśnienie kryteriów znalezionych w widmach małej dyspersji. Ta
praca stała się podstawą mojej habilitacji w r. 1937. Przewód
habilitacyjny wymagał wówczas, prócz przyjęcia pracy i kolokwium,
wygłoszenia wykładu wobec Rady Wydziału na jeden z trzech podanych
przez habilitanta tematów. Z opinii, jakie doszły do mnie w związku
z moją habilitacją, zapamiętałam zdanie, wypowiedziane przez prof. Jana
Dembowskiego, biologa, późniejszego prezesa PAN: "Nie było w tym
blagi". Uznałam to za wysoką pochwałę. Habilitacja dawała wówczas
stopień naukowy docenta i veniam legendi
- prawo i obowiązek wykładania w wyższej uczelni w minimalnym wymiarze
2 godzin tygodniowo. Podjęłam wykład statystyki matematycznej dla
studentów przyrodników i rolników. Przejęłam ten wykład od prof.
Jantzena, który uważał, że astronomowie, którzy w swych pracach szeroko
stosują metody statystyki matematycznej, potrafią je przekazywać
przyrodnikom bardziej skutecznie niż "czyści" matematycy.
W tym okresie nasilał się w krajach Europy, głównie w Niemczech, ruch
antysemicki; nie ominął on Polski, a w szczególności Wilna, gdzie
odsetek Żydów był wysoki (ok. 40%), a w Uniwersytecie na niektórych
wydziałach, np. Lekarskim - jeszcze wyższy. Na Wydziale
Matematyczno-Przyrodniczym było w tym czasie około 52% Polaków, 35%
Żydów, 3% Litwinów i 10% innych narodowości. Polscy studenci -
narodowcy domagali się wprowadzenia tzw. numerus clausus
- ograniczenia przyjęć na studia Żydów proporcjonalnie do liczby
ludności żydowskiej; doszło do rozruchów, podczas których został zabity
student Polak. Studenci Polacy żądali osobnych ławek dla
studentów-Żydów, w odpowiedzi na co ci ostatni stali podczas wykładów.
Dla położenia kresu tym zajściom zajęcia na Uniwersytecie zostały na
pewien czas zawieszone, nastąpiła też zmiana władz w Uczelni. [Wg
sprawozdań z działalności Wydziału Matematyczno-Przyrodniczego USB
z lat 1929 1937].
Po moim powrocie ze Szwecji zaczęliśmy przemyśliwać z prof. Dziewulskim
nad zdobyciem chociażby najskromniejszej aparatury do badań
spektroskopowych. Z dwóch tych urządzeń do otrzymywania widm w małej
dyspersji - kamery pryzmatycznej i reflektora z bezszczelinowym
spektrografem - wybraliśmy ten drugi. Profesor wystarał się - znów
z Funduszu Kultury Narodowej - o środki potrzebne do zamówienia
w firmie Grubb, Parsons w Anglii lustra o średnicy 46 cm z oprawą
i tubusem oraz spektrografu bezszczelinowego w firmie Zeissa
w Niemczech. Zakupiliśmy ponadto używany montaż w Anglii i gdy te
części nadeszły, zaczęliśmy montować całość sposobem "gospodarczym",
częściowo we własnym, bardzo skromnym warsztacie, częściowo - w dobrych
warsztatach Zakładu Fizyki, korzystając z uprzejmości prof. Wacława
Dziewulskiego. Najpoważniejszym problemem były napędy, które chociaż
dalekie od precyzji, pozwalały jednak uzyskiwać widma poszerzane
w kącie godzinnym. Pierwsze zdjęcia widm w dyspersji 350 angstrema/mm
zaczęliśmy uzyskiwać w r. 1939 i zdążyliśmy przed ostatecznym
usunięciem nas z Obserwatorium otrzymać około 40 klisz - widmowych
zdjęć okolic dziesięciu badanych przez nas cefeid - potrzebnych do
wyznaczenia poczerwienienia tych gwiazd przez pył międzygwiazdowy.
Wojna
Rok 1939. Mieliśmy świadomość nadciągającej, nieuniknionej wojny,
a jednocześnie była w całym społeczeństwie polskim zadziwiająca jedność
i determinacja: pokój, ale nie za wszelką cenę - to była dewiza nie
tylko rządu, ale całego narodu. Przeciwnie, baliśmy się, aby rząd pod
naciskami zewnętrznymi nie odstąpił od niej. Oczywiście, nie zdawaliśmy
sobie sprawy z ogromnej przewagi militarnej Niemiec i z zawodności
naszych sprzymierzeńców. Toteż szok wywołany klęską wrześniową był
straszny. Spośród moich kolegów Jerzy Jacyna poległ w dniu 7 września
w bitwie pod Szygówkiem nad Narwią; Włodzimierz Zonn dostał się do
niewoli niemieckiej i przebył wojnę w Oflagu w Murnau; Józef
Marcinkiewicz- matematyk i Konstanty Sokół-Sokołowski - meteorolog
zginęli w Katyniu w 1941 r.; Mikołaj Taranowski - meteorolog został
rozstrzelany przez Gestapo w Wilnie; Mieczysław Kowalczewski -
rozstrzelany przez Gestapo w Warszawie, Wiktor Ehrenfeucht zmarł
w Warszawie; prof. Jantzen zmarł w Wilnie w 1940 r.; Szyje Gesundheit -
astronom zginął w gettcie, kilku zaginęło bez wieści.
Kampania wrześniowa zakończyła się dla Wilna wkroczeniem wojsk
radzieckich w nocy z 17 na 18 września; Uniwersytet Stefana Batorego
miał zakończyć swoją działalność do 15 grudnia 1939 r. W dniu tym
odbyło się pożegnanie z młodzieżą na dziedzińcu Piotra Skargi. Od tego
dnia profesorowie litewscy z Kowna rozpoczęli przejmowanie mienia
Uniwersytetu i poszczególnych zakładów. Do Obserwatorium przybył w tym
celu prof. Kodatis, do sąsiedniego Zakładu Meteorologii - prof.
Sle�evičius. Do 1 października 1940 r. pozwalano nam, jako osobom
prywatnym, korzystać z urządzeń Obserwatorium; od tej daty odmówiono
tego prawa.
W Wilnie podczas wojny pięciokrotnie zmieniały się władze. W niedługim
czasie po zajęciu miasta przez wojska radzieckie zostało ono przekazane
"białym" władzom litewskim z Kowna, które z kolei zostały zastąpione
przez władze Litwy radzieckiej; w lecie 1941 r. wkroczyły wojska
hitlerowskie, zaś w lecie 1944 r. po parotygodniowych ostrych walkach
i nalotach Wilno zostało ponownie zdobyte przez wojska radzieckie.
W tych ciężkich latach ocalały personel Uniwersytetu Stefana Batorego
prowadził tajne lub jawne - zależnie od okoliczności - nauczanie
w zakresie szkół średnich i w mniejszych rozmiarach - studia
uniwersyteckie. Szczególnie aktywny w organizacji tajnego szkolnictwa
był prof. Władysław Dziewulski. Poza tym imaliśmy się różnych prac,
również fizycznych, dla utrzymania się przy życiu i uniknięcia
wywiezienia do obozów.
Po zakończeniu wojny rozpoczął się proces przesiedlania ludności
polskiej do PRL w jej nowych granicach. Wkrótce stało się dla nas
jasne, że nie możemy pozostać w Wilnie. Rozpoczęły się narady nad
wspólnym wyjazdem i jego celem. Według pierwotnego założenia ówczesnych
władz PRL mieliśmy być przewiezieni do Łodzi jako miejsca etapowego,
a stamtąd kierowani do różnych uniwersytetów polskich w zależności od
potrzeb. Ta koncepcja nam nie odpowiadała: pomimo dużych strat
personalnych, poniesionych w latach wojny, czuliśmy się na siłach, by
podjąć się organizacji nowych uczelni tam, gdzie to jest potrzebne. A
takie potrzeby istniały na ziemiach zachodnich i północnych. Kilku
naszych profesorów udało się na zwiad do Gdańska i Torunia, skąd
nadchodziły głosy zachęty. W rezultacie personel trzech wydziałów:
Humanistycznego, Matematyczno-Przyrodniczego i Sztuk Pięknych, pod
przewodem seniora - prof. Władysława Dziewulskiego, wyruszył do
Torunia; Wydział Lekarski udał się do Gdańska, aby tam organizować
Akademię Medyczną; Wydział Rolniczy - do Poznania; Wydział Prawa - do
Wrocławia; Wydział Teologiczny - do Białegostoku.
W Toruniu
Główny transport, wiozący około 200 pracowników naukowych
i administracyjnych USB, przybył do Torunia 14 lipca 1945 r.
Wyładowaliśmy się z mniej niż skromnym dobytkiem na rampie zniszczonego
dworca toruńskiego, aby rozpocząć niełatwe zadanie organizowania w tym
mieście nowego uniwersytetu. Toruń zabiegał o uzyskanie uniwersytetu
jeszcze w końcu wieku XVI; w chwili naszego przybycia zastaliśmy
garstkę miejscowej inteligencji, ocalałej z eksterminacyjnej
i wysiedleńczej akcji okupanta hitlerowskiego, skupionej wokół
Towarzystwa Naukowego Toruńskiego i Książnicy Miejskiej, które
współdziałały z Towarzystwem Ziem Zachodnich i czynnikami rządowymi
w staraniach o utworzenie Uniwersytetu. 26 sierpnia 1945 r. został
wydany przez Krajową Radę Narodową akt erekcyjny, powołujący do życia
Uniwersytet Mikołaja Kopernika. Pierwszym rektorem został mianowany
prof. Ludwik Kolankowski, historyk przybyły ze Lwowa via Łódź;
prorektorem - prof. Władysław Dziewulski, astronom.
Do Torunia przybyło troje astronomów: prof. Władysław Dziewulski, doc.
W. Iwanowska i dr Stanisław Szeligowski, który wkrótce przeniósł się do
Wrocławia. Utworzono dwie katedry - astronomii i astrofizyki, wychodząc
z założenia, że Uniwersytet, noszący imię wielkiego Astronoma
i zorganizowany w Jego rodzinnym mieście, powinien mieć silny ośrodek
astronomii. Wstępną nominacje rektorską na profesora nadzwyczajnego
katedry astrofizyki otrzymałam 8 X 1945 r., oficjalną - 22 V 1946 r.
Wykłady z astrofizyki rozpoczęłam 3 grudnia 1945 r.
Wszystko trzeba było zaczynać od stanu zerowego: nie mieliśmy książek,
narzędzi, materiałów i sami byliśmy przez pięć lat wojennych odcięci od
literatury naukowej. W Książnicy Miejskiej znalazłam kilka cennych
publikacji astronomicznych z okresu wojennego; szybko je pochłonęłam.
Następnie, korzystając z uprzejmości prof. Józefa Witkowskiego, który
powrócił na stanowisko dyrektora Obserwatorium Poznańskiego, spędziłam
parę tygodni w bibliotece jego Obserwatorium, która ocalała i nawet
była dobrze zaopatrzona. Wróciłam z Poznania z cennymi darami w postaci
najważniejszych katalogów i atlasów astronomicznych, przekazanych nam
z Biblioteki Uniwersytetu Poznańskiego. Otrzymałam również od prof.
Szczepana Szczeniowskiego, który objął w Poznaniu katedrę fizyki,
obiektyw Zeissa o średnicy 13 cm z dodatkami, z czego po dorobieniu
montażu przez mechanika Zakładu Fizyki Doświadczalnej UMK, Bronisława
Markowskiego, powstała pierwsza luneta (wizualna) dla przyszłego
Obserwatorium Toruńskiego.
Po przyjeździe do Torunia natychmiast nawiązałam kontakt z prof.
Lindbladem, który okazał nam cenną i wieloraką pomoc: zwrócił się do
zasobnych obserwatoriów amerykańskich z prośbą o wypożyczenie nam
jakiejkolwiek lunety. W odpowiedzi prof. Harlow Shapley, dyrektor
Obserwatorium Harwardzkiego w USA, zadeklarował gotowość wypożyczenia
zasłużonego astrografu Drapera o średnicy 20 cm z pryzmatami
obiektywowymi. Po wstępnym wyremontowaniu astrograf z wyposażeniem
przybył do Torunia w czerwcu 1947 r. Była to w ówczesnej sytuacji
bardzo cenna pomoc; tym instrumentem rozpoczęliśmy prace obserwacyjne,
z jego pomocą wykonano szereg prac magisterskich i kilka doktorskich.
Przed tym jednak należało znaleźć miejsce na przyszłe Obserwatorium
i postawić budynki. Od wiosny 1946 r. przeprowadziliśmy we troje
lustrację okolic Torunia. Wybraliśmy miejsce na terenie majątku Piwnice
w odległości 12 km od centrum miasta, w kierunku północno-zachodnim.
Uniwersytet przejął ten majątek jako tzw. gospodarstwo pomocnicze
w zamian za inne mu przydzielone. Prof. Dziewulski wystarał się o
fundusze na budowę pomieszczenia dla astrografu; kopułę dla tego
budynku skonstruowały toruńskie zakłady mechaniczne inż. Jana Brody.
W lipcu 1949 r. rozpoczęły się obserwacje. Pracownie ulokowaliśmy
w budynku dworskim majątku Piwnice.
W r. 1947 Szwedzki Instytut Współpracy Kulturalnej z Zagranicą zaprosił
około 60-ciu naukowców z krajów dotkniętych wojną na pobyt
paromiesięczny w Szwecji dla regeneracji fizycznej i naukowej. Z Polski
zaproszenia otrzymali fizycy Stefan Pieńkowski, Czesław Białobrzeski,
Szczepan Szczeniowski oraz astronomowie - Felicjan Kępiński (z
Politechniki Warszawskiej) i ja. Spędziłam wówczas dwa miesiące
w Obserwatorium w Saltsjöbaden na czytaniu literatury naukowej
i obserwacjach.
Jeszcze przed wyjazdem do Szwecji zafascynowała mnie praca W.
Baade'ego, opublikowana w Stanach Zjednoczonych w r. 1944. Wynikało
z niej, że w naszej i w innych galaktykach występują dwie populacje
gwiazd różniące się składem chemicznym, rozmieszczeniem i ruchami.
Gwiazdy populacji I zamieszkują szybko rotujący dysk Galaktyki i mają
skład chemiczny podobny do składu Słońca: ok. 70% masy stanowi wodór,
ok. 28% - hel i ok. 2% pozostałe (tzw. ciężkie) pierwiastki. Natomiast
gwiazdy populacji II tworzą układ sferoidalny, wolno rotujący z dużym
rozrzutem prędkości i mają mniej niż 2% ciężkich pierwiastków. Jeśli
chodzi o rozmieszczenie i ruchy, to jeszcze w r. 1927 Lindblad wyróżnił
w naszej Galaktyce szereg podsystemów gwiezdnych o różnych prędkościach
rotacji, różnym stopniu spłaszczenia i różnym rozrzucie prędkości.
Baade dodał do tego obrazu nowy element - skład chemiczny. Wszystko to
było bardzo interesujące i domagało się wyjaśnienia, w jaki sposób
powstaje w galaktykach taka złożona struktura. Przed tym jednak
należało uzyskać więcej danych obserwacyjnych zarówno co do składu
chemicznego, jak i ruchów gwiazd różnych rodzajów. Toteż wykorzystałam
swój wyjazd do Szwecji do uzyskania widm około 20 gwiazd o różnych
własnościach kinematycznych, aby zbadać, czy i jak różnią się one
składem chemicznym. Te widma opracowałam po powrocie do kraju; wyniki
wykazały osłabienie linii ciężkich pierwiastków w widmach gwiazd
opóźniających się w rotacji Galaktyki.
Pobyt w Szwecji wykorzystałam również w celach organizacyjnych: prof.
Lindblad dopomógł mi w nabyciu dalszych instrumentów dla naszego
Obserwatorium. Skontaktował mnie z inżynierami działu optyki firmy AGA,
którzy podjęli się wykonania za bardzo niską cenę optyki do dwóch
lunet: reflektora o średnicy 25 cm z pryzmatem obiektywowym i kamery
Schmidta o średnicy lustra 40 cm. Dokupując układy osi w Anglii
i dorabiając resztę sposobem gospodarczym, w czym pomocni byli nasz
asystent mgr Henryk Iwaniszewski i wspomniany już mechanik Bronisław
Markowski, uzyskaliśmy po kilku latach dwie własne nieduże lunety.
Wyjazd do USA
Również prof. Lindbladowi, który był wówczas prezesem Międzynarodowej
Unii Astronomicznej, zawdzięczam otrzymanie stypendium z tej
organizacji na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Było to stypendium
dwumiesięczne, faktycznie jednak spędziłam tam - za zgodą Ministerstwa
- pół roku, od listopada 1948 do maja 1949 r. Pracowałam w trzech
obserwatoriach: Yerkes Observatory Uniwersytetu w Chicago, położone
w Williamsbay w stanie Wisconsin; McDonald Observatory w Teksasie i w
Obserwatorium w Cleveland w stanie Ohio. Ponadto odwiedziłam trzy inne
obserwatoria: Mt. Wilson, Palomar i Harvard. Był to niezwykle cenny dla
mnie wyjazd pod względem naukowym. Poznałam szereg przodujących
ośrodków, spotkałam wielu wybitnych astrofizyków (w większości
europejskiego pochodzenia) i uzyskałam cenne materiały obserwacyjne.
W samym Obserwatorium Yerkesa pracowało wówczas około dziesięciu
wybitnych specjalistów, że wymienię dwa nazwiska: prof. Otto Struve,
główny dyrektor ośrodka, wybitny spektroskopista, potomek
kilkupokoleniowej dynastii niemiecko-rosyjskich astronomów, i prof.
Subrahmanian Chandrasekhar, genialny astrofizyk-teoretyk, Hindus,
którego imię - w skróconej wersji "Chandra" - nie schodziło z ust
kilkunastu doktorantów, z którymi stołowałam się u pani Van Biesbroeck,
żony sędziwego, a wciąż żywotnego astronoma belgijskiego pochodzenia.
On to zaopiekował się mną po moim przybyciu do Yerkes i oprowadził po
Obserwatorium. Z prof. Struve miałam współpracować, a na wykłady
Chandrasekhara z budowy wewnętrznej gwiazd i teorii pulsacji chodziłam
dorywczo, gdy byłam w Yerkes.
Głównym celem mego wyjazdu do USA było Obserwatorium McDonalda,
podlegające również Uniwersytetowi w Chicago, położone w górach Teksasu
na wysokości ok. 2000 m npm w dobrych warunkach obserwacyjnych. Wśród
pustynnego płaskowyżu na szczycie góry Mount Locke był zainstalowany
w latach trzydziestych teleskop o średnicy lustra 2 m, wyposażony
w różnego rodzaju spektrografy. Na stokach góry były rozmieszczone
urządzenia techniczno-gospodarcze i domki mieszkalne dla astronomów.
W jednym z nich zamieszkałam, gdy przybyłam tam w okresie świąt Bożego
Narodzenia. Przydzielono mi teleskop do wyłącznego użytku na jeden
miesiąc - styczeń, następnie przedłużono na dalsze dwa tygodnie do
spółki (na zmianę) z innym astronomem, drem Herbigiem. Prof. Struve
zaproponował mi jako temat badania widmowe gwiazd typu RR Lyrae, co mi
bardzo odpowiadało, ponieważ te gwiazdy uchodziły za przedstawicielki
skrajnej II populacji, a poza tym są to gwiazdy pulsujące, podobnie jak
bliskie mi już cefeidy, tylko o znacznie krótszych okresach.
Uzgodniliśmy, że prof. Struve, który przez parę tygodni również
przebywał w McDonald, wykorzysta uzyskane widma do pomiaru prędkości
radialnych badanych gwiazd (odstąpił to później innemu astronomowi,
drowi Colacevich'owi), ja zaś zajmę się fotometryczną analizą widm.
W połowie lutego, gdy miałam zebranych około 200 widm dwudziestu
gwiazd, udałam się z powrotem do Yerkes, okrężną drogą przez
Kalifornię. Spędziłam trzy niezwykle owocne dni w Pasadenie, w głównej
kwaterze Obserwatoriów Mt. Wilson i Palomar, na bardzo interesujących
rozmowach i dyskusjach z szeregiem tamtejszych astronomów, m.in.
z Walterem Baade. Zwiedziłam Obserwatorium Mt. Wilson, leżące ok. 2000
m nad Pasadeną: ze wzruszeniem oglądałam zasłużone teleskopy o
średnicach 1,5 i 2,5 m, które przyniosły tak wiele odkrywczych
wiadomości o Wszechświecie. Następnego dnia udałam się pociągiem do San
Diego, a stamtąd taksówką (za odżałowane 20 dolarów) na szczyt góry
Palomar, gdzie właśnie ukończono po 16 latach montaż olbrzyma -
teleskopu o średnicy 5 m i zaczęto otrzymywać pierwsze zdjęcia. Do
teleskopu szło się przekopem w dwumetrowych zaspach śniegu, a po
godzinie zjazdu widziało się ludzi kąpiących się w Pacyfiku.
Gdy kończyłam fotometrowanie widm w Yerkes i miałam wracać do Polski,
prof. Struve zaproponował mi w imieniu prof. Nassau, dyrektora
Obserwatorium w Cleveland, odwiedzenie tego obserwatorium i ewentualny
paromiesięczny pobyt dla wykonania niewielkiej pracy. Chętnie przyjęłam
tę propozycję. Był tam teleskop nieduży, ale w tym typie standardowy -
teleskop Schmidta o średnicy lustra 90 cm, płyty korekcyjnej - 60 cm.
z pryzmatami obiektywowymi (podobny teleskop otrzymało później
Obserwatorium Toruńskie). Prof. Nassau zaproponował mi jako temat
poszukiwanie kryteriów jasności absolutnej w widmach gwiazd typu M
w czerwieni. Było to zadanie w realizowanym tam programie
dwuparametrowej klasyfikacji widmowej gwiazd, podobnym do tego, w jakim
uczestniczyłam przed laty w Saltsjöbaden, tylko rozszerzonym na większy
zakres widm, na co pozwalały teleskopy Schmidta, wolne od aberacji
chromatycznej. Chętnie się zgodziłam, dawało mi to możność poznania
nowego typu instrumentu, toteż spędziłam w Cleveland dwa miesiące
głównie na zbieraniu materiału obserwacyjnego do tego tematu i na
zapoznaniu się z tamtejszymi metodami klasyfikacji widmowej. W tym
niewielkim ośrodku panowała rodzinna atmosfera, którą stwarzali oboje
Państwo Nassau i kilkuosobowy zespół pracowników oraz gości.
Odwiedziłam też Harvard College Observatory w Cambridge, Massachusetts
i spędziłam tam dwa tygodnie dla zapoznania się z klasycznymi metodami
klasyfikacji widmowej harwardzkiej. Ten ośrodek był kolebką badań widm
gwiazdowych w małej dyspersji, tu powstał dziesięciotomowy katalog widm
ponad 100 tysięcy gwiazd, używany do dziś Henry Draper Catalogue
oparty na zdjęciach nieba, wykonanych głównie astrografem Drapera
z pryzmatami obiektywowymi, który aktualnie znajdował się w Toruniu,
wypożyczony nam przez dyrektora Harvard College Observatory, prof.
Harlow Shapley'a. Już sam ten fakt był wystarczającym powodem do
nawiązania kontaktu z tym Obserwatorium. W Uniwersytecie Harwardzkim
miałam okazję oglądać jeden z pierwszych komputerów elektronicznych:
zajmował on parę pokoi zastawionych stojakami, wypełnionymi od góry do
dołu lampami elektronowymi i mnóstwem przewodów. Sprawność jego była
prawdopodobnie nie większa niż dzisiejszego komputera biurkowego,
a nawet kieszonkowego, ale wówczas była to prawdziwa rewelacja
i rewolucja w technice obliczeniowej.
Z końcem kwietnia 1949 r. wyruszyłam w drogę powrotną do kraju
"Batorym", wioząc cenny bagaż: klisze z Cleveland i rolki taśm
z zapisami widm około 200 gwiazd z McDonald. Pogoda była wspaniała,
w przeciwieństwie do listopadowych sztormów, jakie towarzyszyły mi
w drodze "tam", mogłam więc odpocząć na statku po dość wyczerpującej
pracy. Podczas mego pobytu zagranicą dochodziły z kraju nie najlepsze
wiadomości: nasilał się reżim stalinowski. Zdarzyło się nawet, że jeden
rejs "Batorego" musiał być odwołany, ponieważ załoga odmówiła powrotu
do kraju i trzeba było kompletować nową. Nie osądzając tego rodzaju
kroków innych, sama nie wahałam się ani przez chwilę co do swego
powrotu, chociaż miałam silne pokusy natury astronomicznej w postaci
propozycji pracy w tamtejszych ośrodkach, w szczególności w samej
Pasadenie, gdzie prof. Jesse Greenstein organizował właśnie Instytut
Astrofizyki przy Caltech z dostępem do teleskopów Mt. Wilson i Palomar.
Decydowało u mnie jednak, obok względów rodzinnych i patriotycznych,
przekonanie, że życie w Polsce jest ciekawsze i w pewien sposób
bogatsze niż w zamożnych krajach Zachodu. Tak myślę do dziś.
Wspomnę tu o jeszcze jednej propozycji, jaką otrzymałam z Polski
wkrótce po przybyciu do USA: Uniwersytet Warszawski zaproponował mi
objęcie katedry astronomii po przeniesieniu w stan spoczynku prof.
Michała Kamieńskiego. Była to niewątpliwie zaszczytna propozycja,
musiałam jednak prosić o czas do namysłu, w Toruniu bowiem już
poczyniliśmy pierwsze kroki do utworzenia obserwatorium. Po powrocie
i obejrzeniu warszawskiego Obserwatorium w Ostrowiku, będącego również
w stadium początkowym, przedłożyłam Radzie Wydziału UW jako warunek
projekt rozbudowy Obserwatorium Warszawskiego z dużym teleskopem o
średnicy 1,5-2 m i spektrografami. Rada Wydziału ten projekt
zaakceptowała i uzyskała już w lipcu wniosek odpowiedniej komisji przy
Prezydium Rady Ministrów o umieszczenie w planie sześcioletnim sumy 210
mln. zł. na ten cel.
Podpisałam zgodę na objęcie katedry i czekałam na nominację. We
wrześniu przyszło ustne zapewnienie z Ministerstwa, że w najbliższym
czasie sprawa będzie załatwiona, ale w listopadzie inne czynniki
podjęły inną decyzję. Nie żałowałam tego nigdy, a co dotyczy
dwumetrowego teleskopu, współdziałałam nadal w staraniach o uzyskanie
go dla polskiej astronomii, do czego wrócę w dalszym ciągu.
W Toruniu - po powrocie - zastałam smutną wiadomość o śmierci jednego
z naszych pierwszych wychowanków i asystentów - Mariana Kaźmierczaka.
W Piwnicach zastałam ukończoną budowę budynku z kopułą, do którego
wprowadziliśmy astrograf Drapera i rozpoczęliśmy obserwacje. Podjęliśmy
z młodą kadrą obszerny program badania struktury Drogi Mlecznej
w czterech wybranych polach. Chodziło o wyznaczenie rozkładu
przestrzennego gwiazd różnych typów i materii międzygwiazdowej
w wybranych obszarach w oparciu o dwubarwną fotometrię gwiazd
i dwuparametrową klasyfikację widmową. Programy takie dla różnych
obszarów nieba były wykonywane w kilku obserwatoriach, między innymi
w Saltsjöbaden i w Cleveland. "Nasze" pola były wybrane dla porównania
w dwóch kierunkach: wzdłuż ramion spiralnych (w gwiazdozbiorach Orła
i Strzały), oraz prostopadle do nich (w gwiazdozbiorze Kasjopei). Był
to wówczas aktualny problem astronomii gwiazdowej, możliwy do wykonania
astrografem Drapera, jeśli chodzi o dwubarwną fotometrię, zdjęcia do
widmowej klasyfikacji otrzymaliśmy z Cleveland i Saltsjöbaden. W tym
programie nasi młodzi wychowankowie wykonali szereg prac magisterskich
i cztery prace doktorskie: Roman Ampel i Cecylia Iwaniszewska w r.
1959, w latach następnych - Henryk Iwaniszewski i Andrzej Lisicki.
Drugi zespołowy program - dwubarwną fotometrię dwudziestu wybranych
gwiazd typu RR Lyrae z uwzględnieniem ekstynkcji międzygwiazdowej -
rozpoczęliśmy w latach pięćdziesiątych w nawiązaniu do zagadnienia
populacji tych gwiazd; "urodziło się" w tym programie wiele prac
magisterskich i jedna doktorska (Alojzy Burnicki, 1965). Organizacyjnie
dwie katedry tworzyły Zespół Katedr Astronomii i Astrofizyki,
początkowo pod kierownictwem prof. Dziewulskiego, a od 1 XII 1952 r. -
na Jego wniosek - moim. Od 24 VIII 1948 r. byłam profesorem zwyczajnym.
Po powrocie z USA zabrałam się niezwłocznie do opracowania
przywiezionych materiałów. Po trzech miesiącach ukończyłam mniejszą
pracę - clevelandzką i posłałam maszynopis do prof. Nassau. Znalazłam
pewne kryteria widmowe, pozwalające odróżnić gwiazdy-olbrzymy typu M od
karłów. Po paru tygodniach otrzymałam list od prof. Nassau, pełen
zakłopotania i przeprosin: zacny Profesor zapomniał, że dał mi ten
temat i zaproponował go pewnemu młodemu astronomowi, Patrickowi
Waymanowi z Dublina, który przybył do Cleveland po moim wyjeździe.
Prof. Nassau proponował jako wyjście z kłopotliwej sytuacji, abyśmy
opublikowali nasze wyniki jako pracę wspólną. Tak też zrobiliśmy.
Uzgodnienie tekstu nie nastręczało trudności, ponieważ w ok. 50% wyniki
nasze były podobne, a pozostałe 50% stanowiło składankę niezależnych
i niesprzecznych wniosków obu autorów. W ten sposób ukazała się
w "Astrophysical Journal" niewielka wspólna praca dwojga autorów,
którzy się nie znali. Po wielu latach, bodajże w r. 1970 na kongresie
Międzynarodowej Unii Astronomicznej w Brighton, poznaliśmy się jako
"starzy przyjaciele", a w latach 1973-1976 współpracowaliśmy
w Komitecie Wykonawczym Unii.
Poważniejsza była praca o gwiazdach typu RR Lyrae, oparta na widmach
McDonald, którą ukończyłam w 1952 r. Wynikało z niej, że te gwiazdy nie
stanowią jednorodnej grupy II populacji, a mają domieszkę gwiazd I
populacji, układają się bowiem na wykresie widmo-okres w podwójny ciąg.
Wynikała stąd również dwudzielność związku okres-jasność absolutna.
Miało to dalekosiężne implikacje, bowiem na zależności okres-jasność
absolutna dla cefeid i gwiazd typu RR Lyrae była oparta skala
odległości galaktyk. Łącząc wykresy tej zależności dla cefeid i gwiazd
typu RR Lyrae w jedną krzywą, łączono dwa różne typy populacyjne,
w wyniku czego używana dotychczas krzywa miała błędny punkt zerowy,
błędna była zatem oparta na tej krzywej skala odległości galaktyk.
Potrzebę podwojenia skali wszechświata odkrył w tym samym czasie na
innej drodze Walter Baade i doniósł o tym na kongresie Międzynarodowej
Unii Astronomicznej w Rzymie w r. 1952. Moją pracę na tym kongresie
referował prof. Struve. Osłabienie linii metali (w szczególności
rezonancyjnego dubletu CaII) w stosunku do linii wodoru u gwiazd typu
RR Lyrae, wynikające z mojej pracy, zastosował później Preston do
utworzenia parametru (D
S), określającego zawartość ciężkich pierwiastków w tych gwiazdach.
Wysłałam streszczenie wyników swej pracy prof. Struvemu i otrzymałam
w odpowiedzi list, który sprawił mi dużą przyjemność. Prof. Struve
pisał: "List Pani z 1 lipca zawierał jedne z najciekawszych informacji,
jakie widziałem na przestrzeni długiego czasu. Cieszę się bardzo, że
Pani praca nad widmami gwiazd typu RR Lyrae dała tak ciekawe wyniki".
Radził, abym zreferowała te wyniki na kongresie w Rzymie, a gdybym nie
mogła przyjechać, proponował, że sam je przedstawi. Tak też się stało,
ponieważ nie otrzymałam pozwolenia na wyjazd; był rok 1952 i tylko
nieliczne, określone osoby mogły wyjeżdżać zagranicę.
W związku z tym kongresem zdarzyło się zabawne qui pro quo,
które jeszcze bardziej utrudniło mi wyjazdy zagranicę przez kilka
następnych lat. A było to tak. Pewnego dnia, już w czasie trwania
kongresu, byłam zajęta ze współpracownikami w Piwnicach przy budowie
prowizorycznej budki drewnianej na pomieszczenie dla "szwedzkiej"
kamery Schmidta, która już była gotowa, gdy przybiegł ktoś z budynku,
w którym mieścił się nasz zakład, z wiadomością, że Pan Rektor pilnie
mnie prosi o telefoniczną rozmowę. Pobiegłam, zadzwoniłam i cóż się
okazało: Rektor otrzymał telefon z Ministerstwa z zapytaniem, gdzie ja
się znajduję, ponieważ radio "Wolna Europa" podało następującą
wiadomość: "W Rzymie odbywa się kongres Międzynarodowej Unii
Astronomicznej, którego uczestnicy zostali przyjęci na audiencji u
papieża (Piusa XII); z krajów zza żelaznej kurtyny była obecna na tej
audiencji prof. Wilhelmina Iwanowska". W rzeczywistości papież Pius XII
przyjął uczestników kongresu, w tym również kilku Polaków, którzy na
kongres pojechali, w Castel Gandolfo. Skąd się wzięło moje nazwisko
w tej informacji, trudno dociec: być może stąd, że moja praca
figurowała w programie kongresu. Ten incydent był szeroko cytowany
w prasie jako przykład nieprawdziwości informacji "Wolnej Europy".
Muszę powiedzieć, że i ja zraziłam się do tej instytucji, tym bardziej.
że - jak dowiedziałam się później - sprawa ta stała się głównym powodem
niewypuszczania mnie do krajów zachodnich aż do roku 1956, uważano
bowiem, że "jednak coś w tym musiało być".
Wyjeżdżałam natomiast do Związku Radzieckiego, i to dwukrotnie, w r.
1954: na obserwacje całkowitego zaćmienia Słońca na Kaukaz i na
konferencję kosmogoniczną do Moskwy. Zaćmienia nie obserwowaliśmy,
ponieważ na ten czas chmury pokryły niebo, natomiast mieliśmy
emocjonującą wyprawę na zbocza Elbrusu do wysokości 3700 m npm, gdzie
znajdowała się najwyższa stacja Instytutu Geofizycznego Akademii Nauk
ZSRR, który prowadził tam badania procesu powstawania chmur. Ostatni
odcinek drogi przeszliśmy na nartach po lodowcu, mając przed oczyma
wspaniałą panoramę gór Kaukazu, skąpaną w słońcu, którego w tym dniu
nie przesłoniła najlżejsza chmurka. Odczuwaliśmy na tej wysokości
osłabienie wywołane rozrzedzeniem powietrza i skórę na twarzach
mieliśmy spaloną do ran - było to 2 lipca.
Po roku 1956
Po r. 1956 nastąpiła znaczna poprawa warunków rozwoju naszego ośrodka.
Zakończyliśmy budowę domu na terenie obserwatorium w Piwnicach, do
którego przenieśliśmy pracownie i pomieszczenia noclegowe, oraz dwóch
niedużych kopuł, gdzie ustawiliśmy "szwedzkie" lunety.
Mogliśmy znów korzystać swobodniej z wyjazdów zagranicznych. Spędziłam
dwa miesiące w Obserwatorium w Saltsjöbaden na zbieraniu zdjęć widm
gwiazd zmiennych długookresowych (również pulsujących) w celu badania
różnic populacyjnych. Wyjeżdżałam dwukrotnie (w latach 1956 i 1957) do
Liège (Belgia) na międzynarodowe konferencje astrofizyczne i mogłam tam
następnie wysłać na roczne staże troje naszych młodszych pracowników,
którzy, pracując w Liège oraz w Observatoire de Haute Provence
(Francja), przeszli dobrą specjalizację i mogli wykonać prace
doktorskie (Antoni Stawikowski 1960, Andrzej Woszczyk 1962, Stefania
Grudzińska 1963). Instytut Astrofizyki w Liège był silnym ośrodkiem
spektroskopii laboratoryjnej i kometarnej, kierował nim prof. Pol
Swings, wybitny astrofizyk i przyjaciel Polski, który w latach
trzydziestych pracował i habilitował się w Warszawie u prof. S.
Pieńkowskiego, odwiedzał też Wilno.
W r. 1957 Polska Akademia Nauk wspólnie z Ministerstwem Szkolnictwa
Wyższego zamówiła w firmie Zeiss w Jenie teleskop Schmidta-Cassegraina
o średnicy lustra 90 cm, płyty korekcyjnej 60 cm z pryzmatami
obiektywowymi. Teleskop ten był budowany przez cztery lata i został
ustawiony w r. 1962 w Obserwatorium w Piwnicach.
Od 1 stycznia 1957 r. utworzono w Toruniu Pracownię Astrofizyki I
Zakładu Astronomii PAN. Oba te wydarzenia - zamówienie teleskopu
i utworzenie Pracowni PAN - miały wspólną prehistorię, którą pokrótce
przedstawię.
Po I Kongresie Nauki Polskiej astronomowie polscy, nie bez trudności,
doszli do rozsądnej decyzji, aby skoncentrować siły i środki na budowę
jednej, należycie wyposażonej placówki astrofizycznej pod nazwą
Centralne Obserwatorium Astronomiczne PAN (COA). Uzgodniono, że będzie
ona zlokalizowana w dalszych okolicach Warszawy. Akademia powołała
kilkuosobowy Zespół Budowy COA w składzie: prof. Stefan Pieńkowski -
przewodniczący i profesorowie: W. Iwanowska, S. Piotrowski i W. Zonn -
członkowie. Po śmierci prof. Pieńkowskiego Zespołem kierował prof.
Kazimierz Kuratowski. Zadaniem Zespołu było: zbadanie warunków
obserwacyjnych w okolicach Warszawy w promieniu 60 km i wybór
najodpowiedniejszego miejsca dla COA; opracowanie koncepcji i założeń
projektowych COA, obejmujących budynki, instrumenty podstawowe
i pomocnicze, wyposażenie techniczne, potrzeby etatowe, wstępny
kosztorys. Prace te zostały wykonane z pomocą kilku pracowników
administracyjno-technicznych do r. 1955. W szczególności wytypowaliśmy
cztery miejscowości, w których przeprowadzono dwuletnie badania
warunków obserwacyjnych, zebraliśmy oferty na dwa główne instrumenty,
którymi miały być: reflektor paraboliczny o średnicy 2 m i teleskop
Schmidta-Cassegraina o średnicy lustra 90 cm, płyty korekcyjnej 60 cm
z pryzmatami obiektywowymi. Gdy zadania Zespołu zostały wykonane
i obszerny raport złożony w PAN, okazało się, że ze względu na
trudności finansowe realizacja projektu COA musi być odłożona na czas
nieokreślony. Na razie Akademia powołała do życia - jako zalążek
przyszłego COA - Zakład Astronomii PAN, złożony z trzech Pracowni:
istniejącej Stacji Szerokościowej w Borowcu k. Poznania i dwóch nowych
Pracowni Astrofizyki: I - w Toruniu i II - w Warszawie. Kierownikiem
Zakładu został prof. J. Witkowski, kierownik stacji w Borowcu.
Uzyskanie Pracowni Akademii było dla nas cennym wzmocnieniem potencjału
naukowego, głównie kadrowego, naszego ośrodka, ponieważ Pracownia
działała w ścisłej współpracy, na wspólnym terenie i pod wspólnym
(moim) kierownictwem z Zespołem Katedr Astronomii i Astrofizyki UMK.
Powiązanie naszego ośrodka z Akademią wzmocniło się również przez to,
że w r. 1956 prof. Dziewulski, który był od r. 1952 tytularnym
członkiem PAN, został członkiem rzeczywistym, ja zaś - członkiem
korespondentem. Zostaliśmy też oboje w tym czasie członkami (Fellows)
Royal Astronomical Society w Londynie.
Aby nie pozostawić astronomii polskiej na czas nieokreślony bez żadnego
instrumentu, Polska Akademia Nauk i Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego
zgodziły się ufundować wspólnie mniejszy z dwóch teleskopów planowanych
dla COA - teleskop Schmidta-Cassegraina. Decyzję tę zawdzięczamy dwom
chemikom: prof. Stefanowi Mincowi - zastępcy sekretarza naukowego
Wydziału II I PAN i prof. Osmanowi Achmatowiczowi - wiceministrowi
szkolnictwa wyższego. Co do lokalizacji, Komitet Astronomii PAN powziął
jednomyślną uchwałę, aby do czasu zbudowania COA teleskop został
zainstalowany na terenie Obserwatorium Astronomicznego UMK w Piwnicach.
W związku z budową tego teleskopu wyjeżdżałam parokrotnie do Jeny (w
towarzystwie innych profesorów) w celu uzgadniania z firmą Zeiss
szczegółów konstrukcyjnych. Musieliśmy też przygotować na terenie
Obserwatorium specjalny budynek pod teleskop, na którym monterzy firmy
Zeiss zmontowali obracaną kopułę, a następnie inna ekipa specjalistów
z tejże firmy zmontowała teleskop. Prace montażowe trwały około roku,
odbiór techniczny nastąpił 30 VIII 1962 r., uroczyste uruchomienie
teleskopu z udziałem "rodziców chrzestnych" w osobach prof. Witolda
Nowackiego - wiceprezesa PAN i Pani Eugenii Krassowskiej - wiceministra
szkolnictwa wyższego odbyło się 3 X 1962 r. Zabrakło już na tej
uroczystości prof. Władysława Dziewulskiego, który zmarł 6 II 1962 r.
w wieku 83 lat. Profesor do końca życia pracował naukowo i czynnie
współdziałał w rozwoju naszej placówki. Na miesiąc przed śmiercią, gdy
już nie mógł przychodzić do Zakładu. przysłał mi wzruszający list
z gratulacjami z powodu nadejścia skrzyń z teleskopem. Istotnie,
uzyskanie tego teleskopu, który do dziś jest, niestety, największym
polskim teleskopem, było znacznym awansem w wyposażeniu polskiej
astronomii, a zwłaszcza ośrodka toruńskiego. Uzyskano tym teleskopem
z pryzmatami obiektywowymi zdjęcia widmowe dla kilkunastu prac, w tym
kilku doktorskich; ponadto, w wolnych chwilach, wykonano zdjęcia
widmowe nieba w programie nazwanym "SSS" - Spectroscopic Sky Survey -
widmowy przegląd nieba; do roku 1974, gdy uzyskaliśmy spektrograf
kanadyjski do tegoż teleskopu, w programie SSS mieliśmy pokrytą
zdjęciami widmowymi znaczną i najważniejszą część nieba; stanowią one
cenną kliszotekę - bank około dziesięciu milionów widm gwiazdowych dla
przyszłych badań. Z innych ośrodków korzystał z teleskopu w pierwszych
latach na równi z toruńskim - ośrodek warszawski.
Cofnijmy się do lat 1956-57, które były również czasem narodzin nowego
kierunku badań w naszym ośrodku - radioastronomii. Ten nowy dział
astronomii, polegający na badaniu promieniowania radiowego wysyłanego
przez obiekty kosmiczne, rozwinął się po wojnie, gdy zaczęto stosować
do tego celu anteny radarowe. Okazało się, że Droga Mleczna, Słońce
i szereg źródeł na niebie wysyła mierzalne promieniowanie radiowe.
Budując coraz większe anteny, a następnie interferometry - zespoły
anten o coraz większych (obecnie transkontynentalnych) bazach,
uzyskiwali radioastronomowie coraz lepszą zdolność rozdzielczą - coraz
ostrzejsze obrazy radiowe nieba - aż w ostatnich latach prześcignęli
w tym względzie tradycyjne teleskopy optyczne. Prześcignęli je również
zasięgiem w dal dzięki nieustannemu zwiększaniu czułości elektronicznej
aparatury odbiorczej, tak że obecnie obserwujemy na falach radiowych
galaktyki i kwazary leżące na krańcach obserwowalnego wszechświata. Ale
znaczenie radioastronomii nie kończy się na tym, że "widzi" dalej
i wyraźniej niż astronomia optyczna. Na falach radiowych obserwuje się
na ogół inne obiekty niż w świetle, a więc nie gwiazdy, które są
głównym obiektem obserwacji optycznych, ale korony gwiazd (i Słońca),
międzygwiazdowe chmury gazowe wodorowe i molekularne, obłoki plazmy
wyrzuconej w wybuchach gwiazd supernowych i w wybuchach jąder galaktyk
(radiogalaktyki), wreszcie - kwazary, pulsary i promieniowanie
reliktowe, aby wymienić ostatnie odkrycia radioastronomii.
Ten nowy strumień informacji o wszechświecie, a także nowe metody jego
badania fascynowały astronomów, fizyków i radioelektroników. W naszym
ośrodku powstała grupa astronomów i fizyków, którzy podjęli studia
w tym kierunku i zaczęli przemyśliwać nad budową aparatury do
obserwacji promieniowania radiowego Słońca. Szczególnym impulsem do
tych inicjatyw był zbliżający się Międzynarodowy Rok Geofizyczny,
1957/58, podczas którego takie badania miały być prowadzone w różnych
krajach. Po wstępnych próbach i eksperymentach nasza grupa rozpoczęła
w r. 1958 obserwacje korony słonecznej na fali 2,37 m. Zdawaliśmy sobie
jednak sprawę z tego, że do poważnego podjęcia badań
radioastronomicznych konieczne jest przeszkolenie członków tej grupy
w światowych ośrodkach radioastronomii. Nie było to możliwe
w pierwszych latach po wojnie, ale w r. 1958 udało się nam wysłać na
stypendium British Council mgra Stanisława Gorgolewskiego,
z wykształcenia fizyka, do Ośrodka Radioastronomii w Cambridge
(Anglia). Trudno było trafić lepiej: ośrodkiem tym kierował prof.
Martin Ryle, który siłą swego geniuszu - dysponował bowiem początkowo
skromnymi środkami finansowymi - stworzył jeden z najpoważniejszych
ośrodków radioastronomii w świecie. Rozwinął on metody interferometrii,
a następnie syntezy apertury, za co później wraz ze swym
współpracownikiem - prof. A. Hewishem, odkrywcą pulsarów - otrzymał
Nagrodę Nobla. Mgr Gorgolewski spędził półtora roku w tym ośrodku;
zdobył głęboką wiedzę i doświadczenie, wiele cennej aparatury i wykonał
pracę doktorską, obronioną w Toruniu w r. 1960. Po jego powrocie do
kraju radioastronomia ruszyła w naszym ośrodku pełną parą: zbudowano
własnymi siłami interferometry do obserwacji korony słonecznej oraz
duży interferometr trójantenowy o bazach ok. 1,5 km do badań struktury
korony słonecznej metodą obserwacji zakryć radioźródeł przez koronę.
Urządzenia te pozwoliły na prowadzenie wieloletnich obserwacji, których
wyniki były systematycznie przekazywane do międzynarodowych centrów
badania aktywności Słońca, ponadto posłużyły do wykonania wielu prac
magisterskich, dwóch doktorskich (Bernard Krygier 1973, Kazimierz
Borkowski 1979) i jednej habilitacyjnej (Stanisław Gorgolewski 1964).
Innym interferometrem własnego projektu mgr Zygmunt Turło, również
fizyk z wykształcenia, badał poszczególne centra emisji radiowej
w koronie słonecznej i ich migracje; wykonał na tej podstawie pracę
doktorską (1965) i został wysłany na roczny staż do największego
ośrodka radioastronomii w USA. Trzecią osobą w tej grupie był mgr Jan
Hanasz, który obronił pracę doktorską z astrofizyki w r. 1963 i został
wysłany w następnym roku do dużego ośrodka radioastronomii w Australii.
Przy tym stanie zaawansowania naszej grupy radioastronomów
i wyposażenia aparaturowego - uzyskanego dzięki ich uzdolnieniom
i zaangażowaniu, nieraz z wkładem własnych środków finansowych - mogłam
wystąpić o utworzenie Zakładu Radioastronomii przy katedrze
Astrofizyki, co też nastąpiło w czerwcu 1965 r.; kierownikiem Zakładu
został doc. dr hab. Stanisław Gorgolewski.
W zagadnieniu populacji i podsystemów gwiezdnych nurtowała mnie od
początku "filozofia" tego zagadnienia. W pracach nad podsystemami - od
wprowadzenia tego pojęcia przez B. Lindblada w r. 1927 poprzez liczne
późniejsze prace innych autorów - podsystem stanowiły gwiazdy o tych
samych lub zbliżonych cechach morfologicznych, na przykład wszystkie
cefeidy lub wszystkie gwiazdy typu RR Lyrae, wszystkie olbrzymy lub
wszystkie karły z pewnego zakresu temperatur. Brało się więc dostępną
próbkę gwiazd o wspólnych cechach morfologicznych i analizowało ich
rozmieszczenie i ruchy. Jeżeli badane gwiazdy były silnie
skoncentrowane ku płaszczyźnie Galaktyki, miały szybką rotację wokół
jej osi i mały rozrzut prędkości - a cechy to są z natury rzeczy
skorelowane - określano zbiór gwiazd o danych cechach morfologicznych
jako podsystem płaski; zbiór o własnościach przeciwnych - jako
podsystem sferyczny; zbiór o własnościach pośrednich - a takich jest
najwięcej - jako podsystem pośredni. Baade w swojej pracy z 1944 r.
mówił o dwóch typach populacyjnych gwiazd, zamieszkujących dysk lub
centralny sferoid galaktyk i do cech kinematycznych dołączył nową cechę
- skład chemiczny. Istniała w tych dwóch podejściach obok analogii -
rozbieżność. Jeżeli pierwsza populacja Baadego pokrywała się
z podsystemami płaskimi, a druga - ze sferycznymi, to podsystemy
pośrednie - najliczniejsze - pozostawały bez przydziału populacyjnego.
W r. 1957 odbyła się w Obserwatorium Watykańskim konferencja na temat
populacji gwiazd (w której nie uczestniczyłam). Poradzono sobie z tą
rozbieżnością w ten sposób, że przyjęto aż pięć typów populacyjnych;
pomiędzy skrajną pierwszą i skrajną drugą wprowadzono jeszcze trzy
populacje pośrednie, odstępując od dualizmu Baadego dysk-sferoid.
Ponadto uznano zgodnie, że kluczem do zjawiska populacji jest wiek
gwiazd: gwiazdy skrajnej pierwszej populacji są najmłodsze, skrajnej
drugiej - najstarsze. Kinematycznie to prawie pasowało, ponieważ
z biegiem czasu rozrzut prędkości wzrasta i stąd gwiazdy urodzone
w dysku rozpraszają się z czasem, a ich wspólna początkowo rotacja
dezorganizuje się. Że skład chemiczny gwiazd zmienia się z czasem w tym
sensie, iż gwiazdy, które powstały najdawniej, mają najmniej ciężkich
pierwiastków, a te, które powstały niedawno - czyli gwiazdy młode -
mają tych pierwiastków więcej, wyjaśniła ogłoszona w tymże roku teoria
syntezy pierwiastków w gwiazdach. Według tej teorii wszechświat składał
się na początku z czystego wodoru, a dalsze pierwiastki tworzyły się we
wnętrzach gwiazd drogą syntez termojądrowych; były one rozprowadzane
w przestrzeń międzygwiazdową przez wybuchy gwiazd supernowych. Z gazu
międzygwiazdowego powstawały nowe generacje gwiazd, które były tym
bardziej wzbogacone w ciężkie pierwiastki, im później powstawały, to
znaczy im są młodsze.
Z moich prac nad widmami gwiazd o różnych ruchach (materiały
szwedzkie), a jeszcze bardziej z badania widm gwiazd typu RR Lyrae
wynikało, że w tym samym zbiorze morfologicznym mamy gwiazdy obu
populacji, lub inaczej: że wszystkie typy morfologiczne gwiazd
występują zarówno w dysku jak i w halo Galaktyki, choć w różnych
proporcjach. O własnościach kinematycznych i składzie chemicznym gwiazd
decyduje nie tylko ich wiek, ale również miejsce ich powstania (dysk
lub sferoid), oraz masa gwiazd: gwiazdy masywniejsze są mniej ruchliwe
w wyniku wymiany energii kinetycznej we wzajemnych oddziaływaniach
gwiazd. Co do zależności składu chemicznego od czasu i miejsca
powstania gwiazd, miałam również swoje zdanie, ale o tym - potem.
Te swoje poglądy na sprawę podsystemów i populacji gwiazd sformułowałam
w krótkiej pracy, opublikowanej w "Biuletynie PAN" w r. 1958 pt. Subsystems, Populations and Masses of Stars i
przedstawiłam na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Astronomicznego
w Pittsburgu w r. 1960. Spotkały się tam one z zainteresowaniem
i dyskusją, a sprawozdawca zjazdowy w "Sky and Telescope" określił je
jako świeże podejście, odzwierciedlające nowe trendy w astrofizyce.
Zależność składu chemicznego gwiazd od miejsca ich powstania została
później stwierdzona przez innych badaczy.
Na zjeździe w Pittsburgu znalazłam się jako profesor Uniwersytetu
w Ohio, gdzie spędziłam cztery miesiące w charakterze Foreign Visiting
Professor na zaproszenie prof. Arne Slettebaka - szefa Departamentu
Astronomii w tym Uniwersytecie, dawnego doktoranta z Yerkes
Observatory. Przeprowadziłam tam dwa krótkie cykle wykładów: 1. O zagadnieniu populacji gwizd i 2. O pulsacji gwiazd.
Słuchaczami mymi byli doktoranci i pracownicy Departamentu łącznie
z trzema profesorami, razem około 15 osób. Przy takim audytorium
wykłady moje były raczej cyklami referatów, po których następowała
dyskusja, co było dla mnie niewątpliwie korzystne. Zapytałam raz prof.
Slettebaka, dlaczego zaproszono mnie na wykłady, mając w Stanach
Zjednoczonych taki bogaty wybór świetnych specjalistów, czy nie
kierowano się wyłącznie moją korzyścią. "O no! - wyjaśnił mi -
widzi Pani, my tu w Stanach pracujemy w dużej masie i sugerujemy się
nawzajem; Pani pracuje w izolacji i ma inne, niezależne spojrzenie na
szereg problemów". Był to pierwszy rok, gdy astronomowie amerykańscy
uzyskali możliwość zapraszania obcych profesorów poprzez swoje
Towarzystwo: oprócz mnie przebywali w tym czasie w innych
uniwersytetach amerykańskich trzej również zaproszeni profesorowie
różnych narodowości: Szwed, Szwajcar i Hindus. Poza wykładami
pracowałam w Obserwatorium Perkinsa, które podlegało również
Uniwersytetowi Ohio. Za pomocą teleskopu o średnicy 2 m fotografowałam
wspólnie z prof. P. C. Keenanem widma gwiazd zmiennych długookresowych
w kontynuacji programu zaczętego w Saltsjöbaden. Oprócz wykrycia
rzadkiego zjawiska emisji w pasmach tlenku wanadu u jednej z tych
gwiazd, znalazłam po opracowaniu widm w kraju różnice populacyjne
w widmach tych gwiazd; były one skorelowane z odległością tych gwiazd
od płaszczyzny Galaktyki, przy czym wartość współczynnika korelacji
rosła z masą atomową pierwiastka. Spodziewałam się tego efektu,
ponieważ podejrzewałam - i nadal tak myślę - że głównym czynnikiem,
który spowodował populacyjne różnice składu chemicznego, to znaczy,
silniejszą koncentrację ciężkich pierwiastków w stosunku do wodoru ku
centrum i płaszczyźnie w naszej i innych galaktykach (gradienty
radialne zawartości ciężkich pierwiastków), jest proces grawitacyjnej
separacji pierwiastków, który mógł działać w przedgwiazdowym gazie tych
układów. Szybkość takiego procesu sedymentacyjnego rośnie z masą
cząstek i taki efekt obserwuje się w składzie chemicznym gwiazd o
różnych odległościach od środka i płaszczyzny Galaktyki i innych
układów. Za moją sugestią mgr Ewa Basińska, fizyk-teoretyk
z wykształcenia, zajęła się badaniem efektywności procesu grawitacyjnej
separacji pierwiastków w prostych modelach gazowych protogalaktyk.
W swej pracy doktorskiej (1977) otrzymała interesujący wynik: proces
ten, nieskuteczny w obecnych warunkach gazu międzygwiazdowego, mógł być
efektywny w przeszłości i to w dwóch skrajnych przypadkach: w obecności
bardzo silnych pól grawitacyjnych (w sąsiedztwie gwiazd neutronowych
lub czarnych dziur) oraz w bardzo silnie rozrzedzonych ośrodkach
gazowych.
Powróćmy jednak do zagadnienia podsystemów i populacji gwiazd. Skoro
każdy zbiór morfologiczny gwiazd jest mieszaniną dwóch typów
populacyjnych, powinien dać się przedstawić statystycznie sumą dwóch
rozkładów położeń i prędkości gwiazd. Wybrałam możliwie prostą
i adekwatną postać matematyczną składowych funkcji rozkładu
i opracowałam metodę dopasowywania parametrów tej funkcji do
obserwowanych położeń i prędkości gwiazd. Nie była to tylko zabawa
matematyczna: dwuczłonowa postać funkcji rozkładu dawała możność
wyznaczenia statystycznego prawdopodobieństwa, do której z dwu
populacji należy jakakolwiek gwiazda zbioru o znanym położeniu i ruchu.
Wprowadziłam w ten sposób pojęcie "statystycznych indeksów populacji"
(SPI), które przez następnych kilkanaście lat stosowałam do wielu
rodzajów morfologicznych gwiazd. Wspólnie ze współpracownikami
wyznaczyliśmy indeksy SPI dla około czterech tysięcy gwiazd. Cenną
pomoc w obliczeniach świadczyła mi pani Aniela Jaśkowska. Indeksy SPI
służyły w pierwszym rzędzie do dokonywania wyboru gwiazd różnych
populacji w badaniach widmowych efektów populacyjnych. Poza tym
wartości parametrów obu składowych funkcji rozkładu charakteryzowały
dany zbiór morfologiczny gwiazd - były związane z ich wiekiem,
pochodzeniem i masą. Do tych zastosowań wrócę później. Z punktu
widzenia warunków mojej pracy, metodę SPI znalazłam w dobrym momencie.
W miarę wzrostu placówki byłam coraz bardziej uwikłana w prace
organizacyjne i administracyjne oraz kształcenie młodej kadry, a coraz
mniej czasu miałam na własną pracę naukową - wykonywałam ją niemal
ukradkiem, głównie w czasie wakacji. Przy takiej dorywczej metodzie
pracy trudno było podejmować jakieś zagadnienie, wymagające czasu
i koncentracji, natomiast wyznaczenie parametrów rozkładu jakiejś grupy
gwiazd i obliczenie z ich pomocą SPI było zadaniem niemal rutynowym.
Sprawą, która szczególnie zaabsorbowała mój czas i uwagę na przeciąg
około pięciu lat, była zbliżająca się pięćsetna rocznica urodzin
Mikołaja Kopernika.
Rok Kopernikowski
Rocznica kopernikowska obligowała astronomów polskich, a szczególnie
toruńskich, do należytego wyeksponowania znaczenia dzieła wielkiego
Toruńczyka dla nauk ścisłych i astronomii w szczególności. Z drugiej
strony zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jest to jedyna szansa dla
polskiej astronomii, wyjątkowo upośledzonej pod względem wyposażenia
instrumentalnego, na poprawienie jej stanu posiadania. Aby przybliżyć
postać Kopernika własnemu społeczeństwu i propagować jego osiągnięcia
zagranicą. musieliśmy najpierw sami go poznać. W tym celu
zaproponowałam swoim współpracownikom na początku lat
siedemdziesiątych, abyśmy podjęli lekturę De revolutionibus.
Powstało w ten sposób seminarium kopernikowskie z udziałem 6-10
uczestników. którzy kolejno czytali, a następnie referowali
poszczególne rozdziały. Pomagał nam w tym niemało doc. Jerzy Dobrzycki
z Zakładu Historii Nauk i Techniki PAN (habilitowany w Toruniu), który
przyjeżdżał z Warszawy do Torunia na te seminaria. Parokrotnie
zapraszaliśmy także inne osoby, jak prof. Karola Górskiego, historyka
toruńskiego, znawcę epoki i środowiska, w którym urodził się i żył
Mikołaj Kopernik. To "szkolenie" przydało się nam bardzo, gdy nadszedł
rok 1973, a z nim lawina zapotrzebowań z kraju i zagranicy na referaty
i artykuły o Koperniku. Dla mnie poznanie, choć pobieżne, oryginalnego
dzieła Kopernika było niezwykle cenne, nie dające się porównać
z lekturą prac i artykułów o nim, nie mówiąc o powodzi szmiry, jaka
również nawiedziła Polskę w roku kopernikowskim. Toteż w swoich
przemówieniach zachęcałam słuchaczy do lektury przynajmniej pierwszej
księgi O obrotach, która ukazuje jasno bieg jego myśli, metodę
rozumowania, genialną intuicję i oryginalność, a także jego niezwykłą
osobowość. Biografowie Kopernika użalają się często, że tak mało mamy
świadectw o jego życiu, o osobie, wkładając nieraz wiele trudu
w tropienie nie sprawdzonych i nieistotnych szczegółów, aby na ich
podstawie ulepić zdeformowaną postać uczonego. A przecież z dzieła
Kopernika wyłania się najwierniej również jego duchowa sylwetka,
chociaż to dzieło jest traktatem o obrotach sfer niebieskich, a nie
autobiografią. W moim przypadku obojętny dotychczas stosunek do
Kopernika zmienił się dzięki tym studiom w autentyczny kult.
Opracowałam referat o znaczeniu dzieła Kopernika dla rozwoju astronomii
na sesję kopernikowską Polskiej Akademii Nauk w Krakowie. Większość
spośród około trzydziestu referatów - wygłoszonych przeze mnie w kraju
i zagranicą, głównie w Kanadzie, z okazji rocznicy kopernikowskiej -
eksponowała znaczenie dzieła Kopernika dla dzisiejszego rozwoju
astronomii. W roku 1973 wyjeżdżałam ośmiokrotnie zagranicę: trzykrotnie
do USA i Kanady, w Europie zaś - do Francji, Czechosłowacji, Anglii
i Włoch; raz - do Australii na Kongres Międzynarodowej Unii
Astronomicznej.
Udanym przedsięwzięciem w dziedzinie popularyzacji Kopernika
i astronomii było wydanie przez Towarzystwo Naukowe w Toruniu
Biblioteczki Kopernikańskiej - serii czternastu książeczek, napisanych
przez astronomów i historyków, głównie toruńskich. Kilka książeczek
wydano również w tłumaczeniach obcojęzycznych. Napisałam ostatnią z tej
serii książeczkę pt. Astronomia współczesna
i byłam współautorką innej. Inicjatywa i plan tej serii zrodziły się
w Komisji Kopernikańskiej Towarzystwa Naukowego w Toruniu, powołanej na
lata 1970-1975 w celu koordynowania działalności naukowej
i popularyzacyjnej, związanej z rokiem kopernikowskim w Toruniu;
w skład tej komisji wchodzili m.in. profesorowie: Karol Górski, Marian
Biskup, Jerzy Remer, Bronisław Nadolski, W. Iwanowska (przewodnicząca)
oraz dr Maria Pociatowa.
Byłam też zaangażowana w pewną akcję dyplomatyczną, związaną z Rokiem
Kopernikowskim. Międzynarodowa Unia Astronomiczna urządza swoje
kongresy plenarne co trzy lata w różnych krajach. Tak się złożyło, że
w roku 1973 przypadł termin XV Kongresu Unii i Polska Akademia Nauk
złożyła zawczasu ofertę na urządzenie tego kongresu w Polsce. W wyniku
akcji niechętnych nam czynników i niedopatrzeń z naszej strony ówczesny
prezes Unii zignorował polskie zaproszenie, motywując to tym, że
Australia złożyła jakoby wcześniej propozycję urządzenia kongresu.
Mnie, jako aktualnej przewodniczącej Komitetu Narodowego d/s Unii
z ramienia PAN, przypadło zadanie "odkręcenia" tej sprawy. Jeździłam
w związku z tym do RFN w towarzystwie prof. Zonna na rozmowy z prezesem
Unii, ale to nie dało rezultatu i cała kampania musiała rozegrać się na
XIV Kongresie Unii w Brighton (Anglia) w r. 1970, gdzie osiągnęliśmy
rozwiązanie kompromisowe: w r. 1973 odbyły się dwa kongresy - zwyczajny
w Australii, a bezpośrednio po nim odbył się w Polsce Nadzwyczajny
Kongres Międzynarodowej Unii Astronomicznej dla uczczenia pięćsetnej
rocznicy urodzin Kopernika. Taki wynik "bitwy pod Brighton" uznaliśmy
za korzystny. Polski kongres składał się z centralnej uroczystości
w Warszawie i z sześciu sympozjów naukowych poświęconych współczesnym
problemom astronomii, nawiązującym do dzieła Kopernika, oraz z jednego
sympozjum historycznego. Sympozja odbywały się w Warszawie (3), Toruniu
(2) i Krakowie (1), do programu włączono zwiedzanie szlaku
kopernikowskiego. Na kongresie w Australii zostałam wybrana na jednego
z sześciu wiceprezesów Unii na okres sześciu lat. Był to jeszcze jeden
obowiązek, na szczęście niezbyt absorbujący, a niewątpliwie
interesujący i ważny. Pociągał on za sobą m.in. konieczność corocznych
wyjazdów na posiedzenia Komitetu Wykonawczego Unii, odbywane w różnych
krajach. Były to zwykle trzydniowe całodzienne narady, na których
podejmowano decyzje we wszystkich bieżących sprawach Unii.
Wspomniałam już, że rocznica kopernikowska była też wyjątkową szansą na
poprawienie stanu posiadania polskiej astronomii. Komitet Astronomii
podjął na nowo starania o budowę Centralnego Obserwatorium
Astronomicznego Polskiej Akademii Nauk. Powołano Zespół d/s COA,
złożony z młodszej generacji, pod przewodnictwem prof. W. Zonna.
Przeprowadzano aktualizację poprzedniego projektu z dwumetrowym
teleskopem i kamerą Schmidta-Cassegraina, która znajdowała się
w Piwnicach. Akademia zamówiła dwumetrowy teleskop w firmie Zeissa
w Jenie, ustalono lokalizację COA w Belsku koło Warszawy. Gdy przyszło
do podjęcia konkretnych działań organizacyjnych, okazało się, że
w ośrodku warszawskim brak jest zainteresowanych i chętnych do
realizacji COA. Zamówienie na teleskop zostało anulowane z konsekwencją
płacenia kary za zerwanie umowy. W Warszawie natomiast zbudowano
w kilka lat później - głównie z dotacji amerykańskiej - budynek dla
Zakładu Astronomii PAN, przemianowanego na Centrum Astronomiczne im.
Mikołaja Kopernika (CAMK), któremu nadano kierunek teoretyczny i w
którym zainstalowano amerykański komputer.
W Toruniu najpilniejszą sprawą było zbudowanie pomieszczeń dla Zakładu
Radioastronomii w Piwnicach, pozostającego wciąż w walącym się budynku
dworskim. Nie bez wysiłku udało się zrealizować tę budowę w r. 1973
przed Nadzwyczajnym Kongresem Unii. Z oszczędności na budynkach
rozpoczęto budowę radioteleskopu o średnicy 15 m, ukończoną w r. 1978.
Ponadto otrzymaliśmy w r. 1974 z Kanady spektrograf do naszego
teleskopu Schmidta-Cassegraina jako dar kopernikowski National Research
Council (NRC) i Polonii kanadyjskiej. O historii tego cennego i bardzo
potrzebnego przyrządu wypada opowiedzieć. W końcu lat sześćdziesiątych
jeden z pracowników toruńskiej Pracowni PAN - dr Jan Smoliński
(doktorat w r. 1968) - przebywał na półtorarocznym stażu
w Obserwatorium w Victorii w Kanadzie, pracując tam ze spektrografami
najwyższej jakości, skonstruowanymi w tymże Obserwatorium według
projektów i pod nadzorem uzdolnionego instrumentalisty - dra E. H.
Richardsona. Zaczęliśmy marzyć o takim spektrografie dla naszego
teleskopu, ale nie mieliśmy na to żadnych środków dewizowych. Dał nam
je Kopernik: jeden z fizyków toruńskich, doc. Ryszard Bauer, przebywał
w tym czasie na stażu w Ottawie i po powrocie zgłosił się do mnie
z wiadomością, że Polonijny Komitet Kopernikowski jest skłonny
ufundować jakiś niewielki przyrząd dla Polski. Podskoczyłam na krześle
i zawołałam: "Ależ Pan nam z nieba spada! Właśnie marzymy o
spektrografie kanadyjskim...". Doc. Bauer napisał do dra Zdzisława
Przygody, przewodniczącego Komitetu Kopernikowskiego, ten zaaprobował
nasz wniosek pod warunkiem, że ja przyjadę do Kanady i wygłoszę tam
serię odczytów o Koperniku. Ponieważ miałam udać się w końcu grudnia
1972 r. na sympozjum kopernikowskie do Waszyngtonu, ustaliliśmy, że
stamtąd wyruszę do Kanady. Tak się też stało. Nowy Rok spotykałam
w Toronto z Polonią Kanadyjską i nazajutrz wyruszyłam w fantastyczny
rajd lotniczy przez Kanadę od Halifaxu nad Atlantykiem do Victorii nad
Pacyfikiem, lądując w jedenastu większych miastach i wygłaszając
w każdym po 2-3 odczyty po angielsku dla astronomów i po polsku dla
Polonii. Ponadto w każdym mieście zwiedzałam tamtejsze ośrodki
astronomii lub fizyki, spotykałam się z miejscowymi naukowcami
i obowiązkowo z Polonią. Wszystko działało jak w zegarku, wszędzie
byłam przyjmowana bardzo serdecznie, w niektórych miastach moje odczyty
odbywały się z bardzo uroczystym ceremoniałem. Ten rajd trwał przez
cały styczeń 1973 r. i był pomyślany jako otwarcie Roku
Kopernikowskiego dla wszystkich oddziałów Royal Astronomical Society of
Canada, jak również dla organizacji polonijnych: był finansowany przez
NRC. Dla mnie było to niecodzienne doświadczenie, bardzo interesujące,
choć niemało utrudzające; wytrzymałam je jednak w dobrej formie. Do
Kanady wracałam jeszcze dwukrotnie w Roku Kopernikowskim: raz
w kwietniu przy okazji sympozjum w Ann Arbor (USA) - odwiedziłam
wówczas Windsor, dwunaste miasto w kanadyjskim programie
kopernikowskim; następnie w październiku udałam się do Winnipegu, gdzie
otrzymałam doktorat honorowy Uniwersytetu Manitoby i honorowe
obywatelstwo miasta Winnipeg. Przed tym otrzymałam doktoraty honorowe
Uniwersytetu w Leicester (Anglia) i Uniwersytetu Mikołaja Kopernika
w Toruniu, jak również medal kopernikowski Polskiej Akademii Nauk.
Nadano mi też honorowe członkostwo Royal Astronomical Society of
Canada. Wcześniej, w r. 1969, otrzymałam medal i członkostwo Societé
Royale des Sciences w Liège (Belgia).
Tymczasem dr Przygoda krzątał się około zbiórki funduszów na
spektrograf, głównie wśród Polonii Kanadyjskiej. Zebrany fundusz
w wysokości około trzydziestu tysięcy dolarów stanowił tylko część
kosztu spektrografu, służącą do zakupu i konstrukcji tych jego
elementów, które nie mogły być wykonane w Obserwatorium Victoria,
natomiast projekt, większa część optyki i konstrukcja całości były
wykonane w tym Obserwatorium bezpłatnie jako dar National Research
Council za zgodą naczelnego dyrektora obserwatoriów NRC - dra J. L.
Locke'a i dyrektora Obserwatorium Victoria - dra K. O. Wrighta. W maju
1974 r. spektrograf został ukończony i przywieziony osobiście przez dra
E. H. Richardsona. 15 maja odbyła się w Piwnicach miła uroczystość
przekazania spektrografu przez dwunastoosobową delegację z Kanady,
złożoną z przedstawicieli NRC z drem Locke na czele i Polonii - drem
Przygodą, który dokonał aktu przekazania. Spektrograf, przepasany
biało-czerwoną szarfą (barwy polskie i kanadyjskie zarazem!) był już
wcześniej zamontowany na teleskopie. Był to niezwykle cenny nabytek
z kilku powodów. Wobec zawalenia się sprawy COA i dwumetrowego
teleskopu, nasz teleskop Schmidta-Cassegraina musiał w jakimś stopniu
przejąć jego rolę w pracy ze spektrografami. Z drugiej strony rosnąca
łuna nad Toruniem utrudniała coraz bardziej pracę naszego teleskopu
w układzie Schmidta, a nie przeszkadzała w tym stopniu zdjęciom widm ze
spektrografem szczelinowym w układzie Cassegraina. Wreszcie, był to
spektrograf o wyjątkowej sprawności, jeśli chodzi o zdolność
rozdzielczą i ekonomię światła, dzięki zastosowaniu szeregu ulepszeń
pomysłu dra Richardsona.
Prócz spektrografu i dalszej cennej współpracy z obserwatoriami
kanadyjskimi, realizowanej głównie przez dra J. Smolińskiego
(habilitacja w r. 1977), zyskaliśmy wielu przyjaciół Polski w tym
kraju. Dla mnie osobiście Kanada stała się trzecią po Polsce i Szwecji
ojczyzną. W szczególności oboje Państwo Locke stali się patriotami
naszego kraju i odwiedzili Polskę kilkakrotnie, a Pani Joy Locke
zadeklarowała się jako moja córka i w korespondencji, trwającej do
dziś, podpisuje się jako Joy Iwanowska. W Kanadzie byłam raz jeszcze
w r. 1979 na XVII Kongresie Międzynarodowej Unii Astronomicznej
w Montrealu, na którym zakończyłam swoją kadencję wiceprezesa Unii.
W Roku Kopernikowskim mieliśmy wiele wizyt astronomów z wielu krajów,
szczególnie podczas Nadzwyczajnego Kongresu Unii, na który przybyło
około 800 astronomów. Uniwersytet Mikołaja Kopernika nadał doktoraty
honorowe sześciu wybitnym astronomom zagranicznym, m.in. M. Ryle'owi,
P. Swingsowi i K. O. Wrightowi. Pierwszym doktorem honorowym tego
Uniwersytetu był prof. B. Lindblad ( 1959), drugim - prof. Wł.
Dziewulski (1961).
Wspomnieć należy o jeszcze jednej udanej formie uczczenia rocznicy
kopernikowskiej - o eksperymencie "Interkosmos-Kopernik 500". W końcu
lat sześćdziesiątych Komitet Badania i Pokojowego Wykorzystania
Przestrzeni Kosmicznej PAN zwrócił się do prof. S. Gorgolewskiego
(wówczas docenta; nominacja na profesora nadzwyczajnego nastąpiła w r.
1970) z prośbą o zaproponowanie eksperymentu kosmicznego na radzieckim
sztucznym satelicie, który miał być wystrzelony w r. 1973. Prof.
Gorgolewski zaproponował i zaprojektował umieszczenie na tym satelicie
radiospektrografu do pomiaru promieniowania radiowego korony słonecznej
na falach hektometrowych, nie dochodzących do powierzchni Ziemi.
Propozycja została przyjęta i radiospektrograf był budowany w Zakładzie
Radioastronomii pod kierunkiem prof. Gorgolewskiego i dra J. Hanasza (z
Pracowni PAN) z zaangażowaniem całego personelu i wszystkich środków
technicznych. Eksperyment finansowała Polska Akademia Nauk, pomoc
techniczną świadczył Instytut Lotnictwa w Warszawie. Radiospektrograf
został ukończony na czas, przewieziony do Związku Radzieckiego
i wystrzelony 19 kwietnia 1973 r. Główni autorzy, obecni przy
wystrzeleniu, przeżywali niemałe napięcie, zanim stało się pewne, że
ich aparatura działa. Działała przez kilka miesięcy, dłużej niż
przewidywano, przekazując na Ziemię dane drogą telemetryczną. Był to
najpoważniejszy do dziś (jeśli nie liczyć lotu płk. Hermaszewskiego)
polski eksperyment kosmiczny. Stanęliśmy w nim na wysokości zadania
jako poważny partner w badaniach przestrzeni kosmicznej, co podkreślali
z uznaniem partnerzy radzieccy. Niestety, nie zaprezentowaliśmy tego
poziomu, gdy przyszło do rozliczenia autorstwa w kraju: zarówno
instytucje, jak niektóre osoby nie zdały egzaminu dojrzałości moralnej,
szczególnie potrzebnej przy pracach zespołowych, połączonych z dużym
stopniem ryzyka i odpowiedzialności, jak to się dzieje przy
eksperymentach kosmicznych. Wspominam o tym dlatego, że sprawa ta
rzuciła głęboki cień również na stosunki wewnętrzne w Instytucie
Astronomii i Pracowni PAN.
Nie wspomniałam dotychczas, że od r. 1969, w związku z reorganizacją
uniwersytetów w Polsce, nasz Zespół Katedr Astronomii i Astrofizyki
został przekształcony w Instytut Astronomii UMK z trzema Zakładami: 1.
Astrofizyki i Astronomii Gwiazdowej, 2. Radioastronomii (kierownik -
prof. S. Gorgolewski) i 3. Mechaniki Nieba (kier. doc. S. Gąska). Ja
kierowałam Zakładem Astrofizyki i Astronomii Gwiazdowej oraz całym
Instytutem. Od r. 1972 uzyskałam pomoc wicedyrektora, którym został
doc. Andrzej Woszczyk (doktorat w r. 1962, habilitacja w r. 1971).
W połowie lat siedemdziesiątych Instytut razem z Pracownią PAN liczył
około trzydziestu pracowników naukowych, niektórzy z nich byli
zatrudnieni na etatach naukowo-technicznych. W zespole tym było, oprócz
mnie, sześciu samodzielnych pracowników (habilitowanych), z tego dwóch
w Pracowni PAN, oraz kilkunastu doktorów. Osobiście promowałam 17
doktorów, recenzowałam przynajmniej drugie tyle prac doktorskich
i habilitacyjnych, przez jedną kadencję (1973-1976) byłam członkiem
Centralnej Komisji Kwalifikacyjnej d/s Rozwoju Kadr Naukowych.
Wykładałam w Toruniu astrofizykę obserwacyjną, astrofizykę teoretyczną
i różne tematy w wykładach monograficznych, m.in. radioastronomię w r.
1955/56, zanim powstała grupa radioastronomii. Przez cały czas
prowadziłam seminarium z bieżących zagadnień astronomii. Największą
przyjemnością była dla mnie praca badawcza, na którą, niestety, miałam
coraz mniej czasu, wykładałam bez przykrości, chętnie prowadziłam
rozmowy z moimi doktorantami, a coraz bardziej ciążyła mi
administracja. Toteż z upragnieniem czekałam przejścia na emeryturę,
które nastąpiło 1 października 1976 r. W rok później przekazałam
kierownictwo Pracowni PAN doc. Antoniemu Stawikowskiemu (doktorat w r.
1960, habilitacja w r. 1976).
Przejście na emeryturę
Z chwilą przejścia na emeryturę poczułam się wolna jak ptak, podobnie
jak przed pięćdziesięciu laty, gdy zaczynałam pracę w dziedzinie
astronomii. Nazajutrz wyjechałam na trzy tygodnie na Kaukaz,
korzystając z dwóch zaproszeń: do Obserwatorium w Biurakanie (Armenia)
- na sympozjum z okazji uruchomienia teleskopu o średnicy 2,6 m i na
wykłady w tzw. szkole dla Młodych Astronomów. którą zorganizowano
w Obserwatorium w Abastumani (Gruzja). Po sympozjum, gdzie zreferowałam
krótką pracę, pozostałam w Obserwatorium Biurakańskim jeszcze przez
tydzień, aby przygotować wykłady, które miałam wygłosić dla młodych
astronomów. Mile wspominam ten pobyt: dał mi on okazję do kilku
interesujących rozmów z dyrektorem tego ośrodka prof. V. A.
Ambarcumianem (również doktorem honorowym UMK), wielkiej miary uczonym
i wielkiej wartości człowiekiem, oraz do ciągłego obcowania z Araratem,
który jak zjawa "wisiał" na bezchmurnym niebie w swojej śnieżnej czapie
na wprost mego okna. Obserwatorium w Abastumani jest położone na
rozległym szczycie góry na wysokości ok. 1800 m npm. Tam odbywały się
wykłady i tam byli zakwaterowani wykładowcy i słuchacze. Dyrektor
Obserwatorium - prof. E. K. Charadze - którego znałam od dawna, oraz
Pani prof. A. G. Masiewicz, opiekująca się Szkołą z ramienia
Astrosowietu, stworzyli nam dobre warunki i rodzinną atmosferę.
Po powrocie do Torunia zastałam nowego dyrektora Instytutu - prof. S.
Gorgolewskiego - ciężko chorego na chorobę wrzodową; musiał poddać się
bardzo poważnej operacji i na pół roku prawie wyłączyć się z pracy
(czego nie przestrzegał). Obowiązki jego pełniła doc. Stefania
Grudzińska (doktorat w r. 1963, habilitacja w r. 1972), zastępca
dyrektora. W ciągu następnych kilku lat Instytut również przechodził
ciężką chorobę wewnętrzną i operację w postaci wydzielenia Zakładu
Radioastronomii w odrębną jednostkę (katedrę). Wyrzucam sobie, że tego
zabiegu nie przeprowadziłam przed odejściem na emeryturę: byłby on
wówczas łatwiejszy i mniej bolesny.
Poza trapieniem się sprawami Instytutu, z zapałem zabrałam się do
pracy, przede wszystkim - do podsumowania cyklu prac nad statystycznymi
indeksami populacji i wyciągnięcia wniosków z tych prac. Zestawienie
bibliograficzne cyklu prac nad SPI, opatrzone tekstem objaśniającym,
wysłałam do Centrum Danych Gwiazdowych w Strasbourgu, ukazało się ono
w "Biuletynie Informacyjnym" tego Centrum. Jeśli chodzi o wnioski,
dotyczyły one przewidywanej przeze mnie zależności ruchów gwiazd od ich
pochodzenia, wieku i masy. Możliwość sprawdzenia takiej zależności
dawały parametry ruchu, a przede wszystkim rozrzut prędkości,
wyznaczony dla kilkunastu rodzajów gwiazd w każdej populacji w pracach
nad SPI. Istotnie, z analizy tych danych zarysowała się zależność
rozrzutu (dyspersji) prędkości od wieku i masy gwiazd. Ten wstępny
wynik przedstawiłam na kolokwium Międzynarodowej Unii Astronomicznej na
temat "Chemiczna i dynamiczna ewolucja Galaktyki", jakie odbyło się
w Toruniu we wrześniu 1977 r. Na tym kolokwium referowali również swe
prace moi aktualni wówczas współpracownicy: dr i mgr Andrzej i Janina
Strobelowie (doktorat w r. 1973), dr Ewa Basińska, mgr Stanisław
Krawczyk i inni. Głównym miejscowym organizatorem kolokwium był doc.
Andrzej Woszczyk. Pełniejszą analizę zależności ruchów gwiazd od wieku
i masy gwiazd przeprowadziłam w latach następnych i zastosowałam tę
zależność, obok znanej zależności ewolucyjnej wieku od masy gwiazd, do
wyznaczenia wartości masy i wieku dla owych 17 rodzajów gwiazd, dla
których wyznaczono u nas wartości SPI. Praca to zakwalifikowana jako
"very interesting" ukazała się w "Astrophysics and Space Science".
Dobrze widzianym przez młodsze pokolenie zajęciem emerytowanych
profesorów jest pisanie przez nich recenzji prac i opinii o dorobku
naukowym, potrzebnych do przewodów i wniosków awansowych. Również
oczekuje się od nich artykułów o charakterze historycznym, jak np.
niniejsza autobiografia naukowa. Toteż w miarę możności spełniam takie
zapotrzebowania, rozumiejąc ich potrzebę społeczną. Otrzymuję jeszcze
"zamówienia" na referaty przeglądowe na zjazdach - są one dla mnie
samej sprawdzianem sprawności mojego umysłu. Sporo czytam obecnie
literatury naukowej z interesujących mnie dziedzin, na co również nie
miałam czasu w ostatnich latach "czynnej służby".
Kończąc swój życiorys naukowy, winnam dodać słów parę o swoim "ludzkim"
życiu. Obok nauki, która znaczyła i nadal znaczy dla mnie bardzo wiele,
żyłam wiarą, odziedziczoną po Rodzicach, głównie po Matce,
a podtrzymaną przez szkołę - w ostatnich latach klasztorną; pogłębioną
przez nauki pewnego prawdziwie chrześcijańskiego kapłana [Halina
Wężyk-Widawska: Ksiądz Stanisław Miłkowski (1881-1961).
Wyd. ATK, seria Chrześcijanie (w druku)], z którym zetknęłam się już
czasie studiów. Źródłem i motywem mojej wiary była z jednej strony
Przyroda - Wszechświat - tak ciekawy w poznawaniu, a wciąż niepojęty,
z drugiej - ideał etyczny zawarty w Ewangelii, słowem to, co
wypowiedział Kant w słowach: "gwiazdy nade mną i prawo moralne we mnie".
Te dwie wartości - nauka i etyka - wspierają się wzajemnie. W praktyce,
jaką dane mi było obserwować przez trzy pokolenia naukowców, jedni
budują naukę, gromadząc i popierając najbardziej uzdolnionych
partnerów, inni budują własną "wielkość", niszcząc i usuwając tych,
którzy ich przewyższają uzdolnieniami.
Jeśli chodzi o moje zamiłowania, czyli hobbies,
to były nimi praca naukowa i obcowanie z przyrodą. Nie założyłam
własnej rodziny i uciekałam przed taką możliwością, widząc w tym
zagrożenie tego największego daru, jakim była dla mnie praca naukowa.
Sprzymierzeńcem moim w tym względzie było usposobienie samotnicze
i ogromna miłość do mojej Matki. Nie znaczy to, że byłam pozbawiona
życia rodzinnego w szerszym zakresie; byłam i jestem silnie powiązana
z rodziną mojej Siostry, która wcześnie owdowiała, pozostając z dwiema
małymi córeczkami. Stały się mi one z natury rzeczy bardzo bliskie,
podobnie jak bliskie mi są z kolei ich dzieci - czterej wnukowie mojej
Siostry, a obecnie jedna prawnuczka.
Uważam, że życie moje było bardzo szczęśliwe, chociaż nie brakowało
w nim cierni: cztery pogrzeby w najbliższej rodzinie - oprócz Rodziców
i Siostry - przedwczesna śmierć młodszej Siostrzenicy i osierocenie
dwóch nieletnich chłopaków były dla mnie przeżyciem bardzo bolesnym.
Dwie straszne wojny i opuszczenie "miłego miasta", którego nie sposób
zapomnieć, dopełniły przeznaczoną mi czarę cierpienia. Ale bez tego
życie moje nie byłoby "ludzkie".
Wilhelmina Iwanowska